białe mebelki
  • Recenzje
    • Powieść
    • Opowiadania
    • Literatura faktu
    • Poradnik
  • Matka Polka Recenzentka
    • Książeczki Dla Najmłodszych
    • Dla starszych
    • Dla Rodzica
  • Lifestyle
    • Karotka w garach
    • Karotka na szmacie
    • Zagubiona w czasie
    • Zbrodnia na macierzyństwie
  • Inne
    • ŚBK
    • Relacje
    • Wywiady
    • Zapowiedzi
    • Akcje

Jonathan Carroll to jeden z tych nielicznych pisarzy, których wprost uwielbiam, których nie czytam, a pochłaniam, których każda kolejna książka to dla mnie ekscytująca przygoda, od której nie mogę się oderwać. Absolutnie każda! Pełne magii i emocji niezwykłe światy, które kreuje Carroll, nadnaturalne postaci i całkowicie abstrakcyjne sytuacje nie tylko dostarczają mi wiele radości, ale także wiele lat temu wykreowały mój literacki gust i wysoko postawiły poprzeczkę innym pisarzom.

Jonathan Carroll należy do grupy pisarzy, którzy każą czekać swoim fanom na kolejne książki. Szczególnie ostatnimi czasy. Sześć lat czekaliśmy na Kąpiąc Lwa, po niespełna czterech pojawiła się ostatnio Kolacja dla Wrony, która zdecydowanie nie jest tym, czego wszyscy się spodziewali. Ja jednak przez te wszystkie lata wciąż zadawałam sobie pytanie: co temu człowiekowi w głowie siedzi? I ta książka właśnie po części na to pytanie odpowiada, nieco przybliżając mi meandry jego myśli i inspiracji.

Kolacja dla Wrony to zbiór króciutkich opowiadań, esejów, przemyśleń i anegdot z życia Jonathana Carrolla. Niektóre są lepsze, niektóre gorsze, jedne dłuższe, inne krótsze. Każde jednak mówi nam coś o samym autorze, wyjaśnia skąd brały się pomysły na kolejne książki. Nie mogło zabraknąć nieco nadnaturalnych elementów, jak faktycznie szukanie nadziei w szpitalu czy opowiadanie o mieszkającym w brzuchu strachu. Z jednej strony nie ma nic, co łączyłoby te krótkie historyjki. Wszystkie jednak razem starają się przybliżyć nam sens życia, pokazać, w jak prosty sposób można uczynić z niego prawdziwą sztukę. Kolacja dla Wrony pokazuje, jak wiele magii znajduje się w naszej codzienności, ile radości i inspiracji można czerpać z codziennych, zwyczajnych sytuacji. Carroll bez wątpienia pozostaje więc w moich oczach mistrzem czynienia sztuki z życia. I to sztuki przez duże S, bo tej surrealistycznej i abstrakcyjnej, która porusza mnie najmocniej.

Dużą zaletą tej książki jest fakt, że można swobodnie czytać ją „na wyrywki” i zależnie od sytuacji lub ewentualnego nastroju znaleźć coś, co do nas trafi, poprawi humor bądź też wpłynie na nasze zdystansowanie się do trudnych sytuacji. Przynajmniej na mnie tak działa. I podejrzewam, że wywoła podobny efekt u każdego wiernego czytelnika Jonathana Carrolla.

Kolacja dla Wrony zdecydowanie nie jest pozycją, od której należy zacząć swoją przygodę z tym osobliwym pisarzem. Lepiej do tego zda się Kraina Chichów albo Kości Księżyca. Jest to natomiast pozycja obowiązkowa dla każdego, kto się fanem Carrolla mianuje. 

Podsumowanie:
Autor: Jonathan Carroll 
Tytuł: Kolacja dla Wrony
Strony: 208
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Moja ocena: 8,5/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję: 

  
2
Podziel się

Długo zastanawiałam się, jak w ogóle zacząć tę recenzję. Zacznę więc szczerze. Czytając Króla Szczepana Twardocha, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jestem zwyczajnie głupia, że chyba nie do końca rozumiem, że może ta książka jest na mój rozum za mądra. Myślałam: „dobra, idź sobie poczytaj te swoje czytadła, które nie wymagają większego wkładu umysłowego”. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że tak bardzo nużyła i wręcz męczyła mnie powieść, która była tak głośna, tak rozkrzyczana, taka oh i ach, a dodatkowo stworzona przez najbardziej obiecującego pisarza współczesnego pokolenia? Po napisaniu niemal całej recenzji rzuciłam więc okiem na krążące w mass mediach opinie o Królu i... kamień spadł mi z serca, ponieważ w swoich osądach i odczuciach nie pozostałam osamotniona.

Za największą wadę Króla uważam fakt, że został on napisany właśnie przez Szczepana Twardocha. Bo nie jest to książka zła, tego zdecydowanie nie można o niej powiedzieć. Jednak po tym autorze oczekuje się więcej, bardziej, mocniej. Po niesamowitej Morfinie czy Wiecznym Grunwaldzie, Król zaprezentował się raczej blado, wtórnie i niestety... wyjątkowo przesadnie. I nie jestem w stanie pisać o tej powieści, nie porównując jej do poprzednich dzieł autora, które niemal ociekały geniuszem i wykręcały bebechy, jakby powiedział Witkacy.

Jak dowiadujemy się z okładki, historia opowiada o Warszawie lat 30., Warszawie przedwojennej, polsko-żydowskiej, Warszawie nazwanej „polskim piekłem”. I tutaj pojawia się pierwsza przesada, bowiem opis rzeczywistości 1937 roku przywodzi raczej na myśl rzeczywistość lat 90.: drogie samochody, niewyobrażalna ilość kokainy i wybitnie wulgarny język. Mówiąc o przesadzie, nie można nie wspomnieć o postaci głównego bohatera, Jakuba Szapiro, którego hiperboliczna kreacja zahacza już o groteskę. Jakub to bohater typowy, ale także nieprawdziwy i zupełnie nieprzekonujący – budzący respekt król Warszawy, niepokonany bokser z trudnym dzieciństwem, jeszcze trudniejszą młodością i niezwykle trudnym charakterem. Cechuje go wątpliwa charyzma, która sprawia, że każda (!) kobieta go pragnie, na każde jego słowo wszystkie gotowe są ściągać majtki i uprawiać ostry i dziki seks. Wszędzie. Cały czas. I mnogość wielkich kwantyfikatorów w tym  zdaniu nie jest z mojej strony przesadą.

Co też razi oczy to niemal zabójcze stężenie testosteronu i męskość poniesiona niemal do rangi kultu. W świecie, w którym dominuje drastyczna, miejscami nie do zniesienia przemoc, seks i narkotyki, obecność kobiet jest niemal deficytowa a te, które już się pojawiają, sprowadzane są do roli tanich kurew, puszczalskich cwaniar lub uciśnionych i nieszczęśliwych, acz pogodzonych ze swoim parszywym losem kur domowych, których życiorysy mógłby z powodzeniem sfilmować Wojciech Smarzowski.

To właśnie chyba przesada jest tym, co powoduje czytelnicze znużenie i zmęczenie. Zarówno w konstrukcji postaci i wulgarności języka, ale także w ilości niewyobrażalnej przemocy, opisów mordów i wynaturzonego seksu. To także odbiera powieści wiele realizmu. Bo poza tym, że bohaterowie nie wylewają za kołnierz, ćpają na potęgę, uprawiają seks i mordują się w bardzo sadystyczny sposób, w książce nie wiele się dzieje. 

Jednak Król to nie tylko przesada przez duże P. Ta powieść ma również wiele plusów. Jest na przykład o wiele bardziej przystępna niż jej poprzedniczki. Dzieje się tak dlatego, że mniej w niej jest wewnętrznych monologów, mniej nierealnych bytów czy „strumienia świadomości”. Mamy jasno (pozornie) określonego narratora, który opowiada nam o wydarzeniach, których był świadkiem. Metafizyczne elementy ograniczone zostały do unoszącego się nad Warszawą wieloryba Litani oraz brata diabła Pantaleona Karpińskiego.

Nazywam się Mojżesz Bernsztajn, mam siedemnaście lat i nie jestem człowiekiem, jestem nikim, nie ma mnie, nie istnieję, jestem chudym, ubogim synem nikogo i patrzę na tego, który zabił mojego ojca, patrzę jak stoi w ringu, piękny i silny. 

Dużym plusem jest także niezmienna zabawa formą i językiem, którym Twardoch operować umie mistrzowsko. Autor posiada umiejętność ujmowania rzeczywistości w sposób niezwykle autentyczny ale także bolesny i mocny. Bo mimo wszystko w Królu jest dużo prawdy: prawdy o ludziach, o życiu, o emocjach.

W tle powieści, na drugim planie pokazany jest przygnębiający obraz polskiej sceny politycznej 1937 roku. Autor wyciąga na światło dziennie to, co polska historia od lat wypiera, o czym w szkołach się nie mówi. Bo przecież Polacy pokazywani są jako naród, który w czasie II Wojny Światowej pomagał Żydom. Prawda jest jednak inna i Szczepan Twardoch przypomina między innymi ławkowe getta czy obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej. Ponadto ożywia mniej znane i zapomniane już autentyczne postacie, np. Ryfkę Kij – właścicielkę jednego z najbardziej ekskluzywnych przedwojennych burdeli czy Pantaleona Karpińskiego – prawą rękę znanego gangstera Łukasza Siemiątkowskiego.

W gruncie rzeczy Król nie jest książką złą. Nie do końca odpowiada mi obraz rzeczywistości, jaką wykreował autor, jednak pewne aspekty zasługują na pochwałę. Samo zakończenie nieco zaskakuje, ale także pozostawia pewien niedosyt. Mnie osobiście ta książka nieco znudziła w pewnym momencie, męczyła wręcz (ale nie tak, jak Twardoch męczyć powinien) i sprawiała, że nie miałam ochoty czytać dalej. Jednego plot twistu się domyśliłam na początku, drugi natomiast mocno mnie zaskoczył. Ostatecznie bilans prezentuje się raczej neutralnie. Oczekiwałam od tej powieści czegoś innego, czegoś bardziej, czegoś mocniej. Myślę, że brakło trochę Twardocha w Twardochu, a zarazem było go za dużo. Tak. Chyba właśnie tak... 

Podsumowanie:
Autor: Szczepan Twarodch
Tytuł: Król
Strony: 429
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Moja ocena: 6/10
6
Podziel się


Wyobraź sobie, że stoisz przy zwrotnicy i widzisz wagonik kolejki, który pędzi w dół po torach, a na jego drodze przywiązano pięć obcych ci osób. Obok ciebie stoi nieznany ci, otyły człowiek. Jeżeli zepchniesz go na tory, jego masa zatrzyma wagonik i uratuje ludzi. Masz tylko te dwie możliwości, co robisz?

Sprawdzenie radykalnych zachowań zwyczajnych ludzi, gdy stają się oni anonimowi i mogą traktować innych przedmiotowo, było założeniem słynnego stanfordzkiego eksperymentu więziennego, którym kierował profesor Phillip Zimbardo. Chyba każdy wie, jak ów eksperyment się zakończył. Stanley Milgram natomiast w swoim eksperymencie rażenia prądem sprawdzał wpływ autorytetu  i otoczenia na działania jednostek. Wyniki obu badań są przerażające, a dla kogoś, kto nie brał w nich udziału wręcz niemożliwe. A jak Ty byś się zachował? Co byś zrobił, mając władzę i możliwość podjęcia decyzji? 
Jaka tak naprawdę jest ta mroczna część ludzkiej natury? Do jakich rzeczy jesteśmy zdolni, gdy tylko mamy możliwości? Remigiusz Mróz w powieści Behawiorysta nie tylko stawia czytelnika przed bardzo złożonym dylematem wagonika, ale także formułuje niezwykle trafną diagnozę współczesnego społeczeństwa i ludzkiej natury, która potwierdza poniekąd badania zarówno Zimbardo, jak i Milgrama.

Zamachowiec zajmuje przedszkole, grożąc, że zabije dzieci i wychowawców. Nie przedstawia żadnych żądań, nikt nie wie, co chce osiągnąć, a to wcale nie ułatwia pracy policji. Podobnie jak fakt, że całe zdarzenie transmitowane jest na żywo w Internecie – na stronie Koncertu Krwi, której wyłączenie okazuje się niemożliwe nawet dla najlepszych informatyków i hakerów. Sytuacja staje się bardziej skomplikowana, gdy zamachowiec, mianujący siebie Kompozytorem, każe swoim widzom wybierać, którą z dwóch ofiar ma zabić. Czas ucieka, ludzie głosują...
Gerard Edling to posiadający mroczną przeszłość specjalista od kinezyki – nauki zajmującej się badaniem komunikacji niewerbalnej, z powodu tej właśnie przeszłości został odsunięty od pracy w policji i prokuraturze. Jego obecność w tej sprawie okaże się jednak konieczna. Kompozytor bowiem najbardziej pragnie konfrontacji z legendarnym Edlingiem i to jemu rzuca wyzwanie.
Akcja Behawiorysty wręcz pędzi na złamanie karku, nie pozwalając biednemu czytelnikowi złapać oddechu. Następuje atak za atakiem, giną kolejni ludzie, a śledztwo stoi w miejscu. 

Behawiorysta posiada wiele zalet, jednak za największą z nich uważam odpowiednie dozowanie emocji i trzymające w napięciu tempo akcji. Jest to bez wątpienia genialnie skonstruowany thriller psychologiczny, który poza pogłębianiem portretów głównych bohaterów, emocjonalnie angażuje czytelnika. Autor pogrywa na naszych uczuciach, manipuluje nami i w sadystyczny (tak, sadystyczny!) sposób zmusza nas do wzięcia udziału w Koncercie Krwi.

Osobiście zaliczyłam już kilka spotkań z Remigiuszem Mrozem. Jednak dopiero dzięki Behawioryście pojęłam fenomen tego młodego pisarza. To jest naprawdę powieść na poziomie światowym, jaka jeszcze w Polsce nie powstała. Mocna, krwawa, drastyczna, brutalna, bestialska wręcz i pełna drakońskich scen nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Nie jest to jednak powieść dla każdego i niektórzy czytelnicy zarzucają jej nadmierny sadyzm. Ja natomiast uważam ten fakt za atut, który nadaje opowieści autentyczności. Mróz przestał się z nami patyczkować, podsyłając nam ciekawe opowiastki o wrednej pani adwokat. Tym razem serwuje nam historię autentyczną. Behawiorysta napisany jest w sposób iście mistrzowski, a jego formę porównałabym nawet do reportażu, który może stać się całkiem solidną podstawą do instruktarzu terrorystycznego (oby nie!).

Kolejny ważny aspekt powieści to jej nieprzewidywalność. I to nie tylko w zakończeniu, ale także w konstrukcji akcji i jej zwrotach, które całkowicie wymykają się kanonom i podążają swoimi, niekonwencjonalnymi ścieżkami. Dzięki temu w pewnym momencie nie tylko nie wiemy, kto tak naprawdę jest winny i ścigany, ale także bierzemy pełną odpowiedzialność za głównego bohatera. Zaczynamy siłą rzeczy zastanawiać się, jakiego wyboru dokonalibyśmy, znajdując się w takiej sytuacji. Autor nie ma dla nas, czytelników litości, bez skrupułów zmuszając nas do refleksji i zastanowienia się nad naszą moralnością, do brania udziału w tych bestialskich wydarzeniach, wyciągania na światło dzienne naszych mrocznych stron. Mistrzowsko pobudza do działania tę naszą drugą naturę, którą skutecznie ukrywamy pod płaszczem codziennej normalności. Ponadto jak zwykle pozostaje na bieżąco z aktualnymi tematami społecznymi i problemami politycznymi. Istny majstersztyk!

I nie napiszę wiele o języku (jak to?!), konstrukcji zdań czy dialogów. To jest w tej książce najmniej ważne, jednak, biorąc pod uwagę moje upodobanie tej kwestii, czuję się zobowiązana, aby wspomnieć, że nie mam się do czego doczepić. Pomimo to język całkowicie schodzi na drugi plan ustępując miejsca wartkiej akcji i emocjom. I to jest tutaj najważniejsze.

Choć o Remigiuszu Mrozie i samym Behawioryście napisano już sporo, sama też postanowiłam dodać coś od siebie (a długo ta recenzja leżała w poczekalni). Ta powieść bowiem jest niezwykle angażująca i targa emocjami. Inna niż wszystkie (a trochę ich było), które do tej pory napisał Remigiusz Mróz, nie pozwala się od siebie oderwać, na długo pozostawiając czytelnika w niemej refleksji. Po jej przeczytaniu uważam (uwaga, uwaga!), że autor całkowicie zasłużył sobie na miano Króla Polskiego Kryminału. I nie tylko kryminału. Widać, że zmiana wydawnictwa wyszła pisarzowi na dobre. A ponieważ już dawno nie zdarzyło mi się rzucić absolutem – proszę: ABSOLUTNIE każdy powinien tę książkę przeczytać. Absolutnie! 

Podsumowanie:
Autor: Remigiusz Mróz
Tytuł: Behawiorysta
Strony: 488
Wydawca: Filia
Moja ocena: 10/10


0
Podziel się

Lato. Zachód słońca. Nad brzegiem jeziora siedzą sobie dwa pączki. Jeden z nich pali cygaro. 
– Wiesz, zapisałem się na studia – mówi. 
– I co? Przyjęli Cię? 
– Nie. No co ty, pączka?! 

To mój ulubiony kawał. Tak, wiem – dla większości normalnych ludzi jest całkowicie nieśmieszny. Jednak pamiętam, gdy ten dzień, gdy usłyszałam go po raz pierwszy i zanosiłam się śmiechem przez blisko godzinę. Podobnie, jak w przypadku dowcipu o kromce chleba uciekającej przed wygłodniałymi Rumunami, która na swojej drodze spotyka kotleta schabowego. Kolejny żart w moim TOP 10. Z jakiegoś powodu ożywione jedzenie niesamowicie mnie bawi, dlatego gdy dowiedziałam się, że wspomniany w poprzedniej recenzji Krzysztof Bonk napisał książkę Pulpa Owocowa i Ostry Sos Chili, od razu zapragnęłam ją przeczytać. Dlaczego? 

Potem przyszło druzgocące serce, bolesne rozczarowanie – rozłąka, istna udręka. Kobieta, która zamówiła Pulpę Owocową, ostatecznie odmówiła tego dana. Powołując się na swoją dietę, wytknęła Pulpie, że jest zbyt kaloryczna, i nie skosztowawszy jej nawet troszeczkę, odstąpiła od stołu. W jej miejsce zjawił się kelner sprzątający resztki, a owocowa potrawa zalała się morzem słodkich łez. Od słodyczy w sobie bowiem gorzko płakać nie umiała. Trafiła do foliowego worka wraz ze śmieciami, do ostatniej chwili z czułością wyglądając za swoim lubym. 

Gdy nasza przeurocza, zakochana w Ostrym Sosie Chili Pulpa trafia do kontenera na śmieci, niespodziewanie spotyka w nim Pana Spaghetti – przystojnego mężczyznę w kapeluszu z listków oregano, o smukłej sylwetce i... przypalonym tyłku, którego celem jest wydostanie się ze śmietnika i zemsta na nieudolnym kucharzu, który tego haniebnego aktu dokonał. Wkrótce dołącza do nich Kotlet Mielony z wielkim marzeniem, aby stać się królem mięśni i cała trójka, ku ich wielkiemu rozczarowaniu, trafia na Wysypisko. Czym prędzej chcą się z niego wydostać i wrócić do miasta, gdzie Pan Spaghetti zemści się na nieudolnym kucharzu, a Pulpa połączy się w miłosnym uścisku ze swym ukochanym, który został na restauracyjnym stole, zamknięty w małej butelce.

Plany krzyżuje im jednak Szarlota Szarlotka, która zabiera ich do Menu – Miasta Potraw, miejsca pełnego ożywionego jedzenia, w którym beztrosko toczy się życie różnorodnych dań. Nie do końca zadowolone z obrotu spraw trio, postanawia jednak zostać w mieście, zarobić nieco środków, aby móc wrócić i spełnić swoje życiowe cele. Pulpa zostaje lodziarką, Kotlet Mielony kopie rowy, a Pan Spaghetti, posiadający fotograficzną pamięć, podejmuje pracę jako policjant-krawężnik. Szybko wpada na trop ogromnej kryminalnej zagadki z morderstwami w tle i za wszelką cenę stara się ją rozwiązać. Nie wie jednak, jak bardzo jest ona niebezpieczna i na jakie ryzyko naraża nie tylko siebie, ale także swoich najbliższych.  

Pulpa Owocowa i Ostry Sos Chili to książka wyjątkowa i mówię to z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa. Pełna abstrakcyjnego humoru opowieść o żywym jedzeniu to ironiczna odpowiedź na wszystkie ckliwe romansidła o idealnych ludziach kochających się trudną, acz idealną miłością. Do tego świetnie przemyślany wątek kryminalny sprawia, że ten niecodzienny romans nosi znamiona mrocznej powieści detektywistycznej z wartką, zabawną akcją i zwrotami akcji.  

Za duży plus tej opowiastki uważam dialogi – przemyślane, fajne, naturalne, śmieszne i świetnie oddające charakter poszczególnych potraw. Ogólnie cała charakterystyka bohaterów bardzo dobrze oddaje specyfikę tego, co każdego dnia ląduje na naszych talerzach. I to właśnie, obok oczywiście nienachalnego i abstrakcyjnego humoru, uważam za największy plus tej książki. Bardzo podoba mi się także cały styl, w jakim książka została napisana. Przyjemny, prosty język i niecodzienna stylizacja językowa sprawiają, że książkę czyta się dosłownie w jeden wieczór. 

I to także uważam za małą wadę Pulpy Owocowej i Ostrego Sosu Chili. Dlaczego? Bo jest to książka najzwyczajniej w świecie za krótka. Ledwie sto stron, które bez pamięci pochłaniają, zajmują, nieco za szybko wypluwają i każą pożegnać się z niezapomnianymi bohaterami i całym Menu. Wszystko dzieje się w moim odczuciu nieco za szybko. Chcę więcej! Więcej Pulpy, więcej Spaghetti i więcej Mielonego. Więcej zwariowanych, niecodziennych przygód. I przede wszystkim: więcej Menu. Tego też nieco zabrakło mi w Pulpie. Chciałabym więcej dowiedzieć się o strukturach rządzących miastem, o charakterze życia żywych potraw, o ich codzienności, o wszystkim, co się z Miastem Potraw wiąże. Krzysztof Bonk stworzył coś, co na myśl przywodzi mi literackie uniwersum z Kotku jestem w ogniu Dawida Kaina, jednak nie dopracował tego aż tak dokładnie. A szkoda, bo zapowiadało się na książkę niemal idealną. Łatwo jednak, Panie Autorze, ten błąd naprawić. I wie Pan, co mam na myśli. Więcej Pulpy! 

Jeszcze okładka. Kolejny ukłon w stronę Pani Agnieszki Radziędy. Lepiej bym tych bohaterów sama nie odmalowała! Jestem pod ogromnym wrażeniem talentu i sposobu widzenia świata. Jeszcze raz – gratulacje! 

Pulpa Owocowa i Ostry Sos Chili to książka absolutnie dla każdego czytelnika w każdym wieku. Świetnie się przy niej będą bawić zarówno dzieci, jak i dorośli, obiecuję. Ja sama nie raz zanosiłam się śmiechem lub uśmiechałam pod nosem do jakiegoś dialogu lub ciekawej konstrukcji zdania, a cytatami z książki mogłabym wytapetować sobie pokój. I mam wrażanie, że powieść ta została napisana specjalnie dla mnie, a napisanie książki o żywym jedzeniu nie jest zadaniem łatwym, bowiem można narazić się na zażenowanie czytelnika. Macie wszyscy moje słowo, że w przypadku Pulpy Owocowej nic takiego nie ma miejsca. Jest miejsce tylko na śmiech i bardzo dobrą zabawę. Po stokroć polecam!

Podsumowanie:
Autor: Krzysztof Bonk 
Tytuł: Pulpa Owocowa i Ostry Sos Chili
Strony: zdecydowanie za mało! 
Wydawnictwo: self-publishing
Moja ocena: 8,5/10
2
Podziel się

Przyznaję się. Gdy dostałam propozycję zrecenzowania książki wydanej na zasadzie self-publishing niezwykle się ucieszyłam. I to nie dlatego, że napisał do mnie sam autor wspomnianego dzieła, ale dlatego, że dawno nie czytałam książki, którą mogłabym od góry do dołu krytykować, nie pozostawiając na nieświadomym autorze suchej nitki. Zacierając swoje małe rączki, układałam w głowie krytyczne zdania, które mogłabym w tym celu wykorzystać. Jakże wielkie było moje rozczarowanie, gdy po kilku rozdziałach zorientowałam się, że w tym przypadku będą one kompletnie bezużyteczne. 

Iskry Czasoświatu, bo o nich tutaj mowa, to niekonwencjonalna powieść science fiction nikomu jeszcze nieznanego autora Krzysztofa Bonka (o którym niedługo będzie już głośno). Dlaczego niekonwencjonalna? Ponieważ konstrukcja fabuły nieco odbiega od wszystkich bardziej lub mniej znanych historii w tym gatunku.

Tajemnicze Iskry mieszają w strukturze czasu, przez co przeszłość, przyszłość i teraźniejszość zaczynają się mieszać. Wyrwany ze współczesnego świata biznesmen przeniesiony zostaje do czasów upadku zakonu Templariuszy, pewien jaskiniowiec budzi się we współczesnym świecie na planie filmowym, reżyser kina porno rzucony zostaje do starożytnego Rzymu, a francuska wieśniaczka znajduje się w postapokaliptycznej przyszłości. To jednak nie wszyscy bohaterowie, których poznamy. Wszyscy natomiast są w jakiś niewyjaśniony sposób ze sobą powiązani. Przede wszystkim łączy ich fakt, że zmiana czasoprzestrzeni następuje w momencie, gdy dokonają mordu na swoim poprzedniku, a przeniesienie dokonuje się pod wpływem rozbłysku jasnego światła. I te sny, których żadne z nich nie potrafi zrozumieć...

Z początku jest bardzo ciekawie. Poznajemy bohatera za bohaterem, patrzymy jak jeden za drugim giną z różnych powodów i zastanawiamy się do czego to wszystko zmierza. W pewnym momencie robi się naprawdę chaotycznie i bynajmniej nie po to, aby coś się w końcu wyjaśniło. Czytelnik do końca pozostaje nieświadomy, czym są tytułowe Iskry, jaki jest ich cel i czy w ogóle takowy posiadają. Nie dowiadujemy się również, czym w istocie jest niesamowity, tajemniczy pierwiastek skyrytu i jaka jest jego rola w całości tego czasoprzestrzennego przedstawienia. Ale to naprawdę dobrze. Dlaczego? Ponieważ możemy oczekiwać kolejnej części Iskier! A z tego, co mi wiadomo, konspekt jest już napisany i zapowiada się prawdziwa jazda.

Iskry Czasoświatu przede wszystkim charakteryzuje lekki i łatwo przyswajalny język. Nie muszę chyba po raz kolejny wyrażać swojego zadowolenia z powodu braku pseudopatosu obecnego zazwyczaj w tego typu publikacjach. Krzysztof Bonk pisze niemal tak, jakby opowiadał tę historię przy ognisku, jakby wydarzyła się ona naprawdę, a ja bardzo lubię takie ogniskowe gawędy. Mało tego – uważam, że Iskry Czasoświatu powinny czym prędzej zostać sfilmowane!

Duży plus za okładkę, która tak bardzo odbiega od aktualnych trendów i nie próbuje na siłę być oryginalna. Tym bardziej, że wszystkie wydane przez Krzysztofa Bonka ebooki posiadają okładki wykonane właśnie w takiej technice i stylistyce. Ogromne gratulacje dla Pani Agnieszki Radziędy. Kawał dobrej roboty!

Niektórych pewnie zdziwi, że w ogóle podjęłam się czytania książki z gatunku SciFi, a już na pewno niezwykłą jest tak wysoka ocena. Uważam jednak, że Iskry Czasoświatu to powieść wyjątkowa, z powiewem świeżości i dobrą dawką specyficznego poczucia humoru. Znalazło się tu również miejsce na kilka ciekawych aluzji – do wyłapania dla uważnych czytelników.

Po raz pierwszy nie zakończę recenzji tego typu książki zdaniem: Polecam każdemu miłośnikowi literatury fantastycznej. Nie! Bo Iskry Czasoświatu to książka, którą powinien przeczytać każdy książkowy mól, kolejne czytadło na wysokim poziomie. I niech wstydzi się każde wydawnictwo, które odrzuciło tę pozycję, a ja czym prędzej biorę się za kolejną książkę Krzysztofa Bonka. Pulpa Owocowa i Ostry Sos Chili zdaje się mieć wszystko to, co najbardziej w książkach uwielbiam. Ale nic więcej jeszcze nie zdradzę.

Podsumowanie:
Autor: Krzysztof Bonk 
Tytuł: Iskry Czasoświatu
Strony: – 
Wydawnictwo: self-publishing
Moja ocena: 6,5/10
6
Podziel się

Niewiele jest takich książek w gatunku fantasy, które porywają mnie od pierwszej strony i zasysają w te magiczne światy, nie pozwalając na długi czas się z nich wydostać. Trupojad i dziewczyna również taką książką nie jest. Jednak jest w tej książce coś, co zatrzymało mnie przy niej i doprowadziło do dwóch nieprzespanych nocy. Co takiego? 

Jedno spojrzenie w oczy czarnego kota doprowadziło do tragicznego w skutkach wypadku. Nastoletnia Adrianna wypada z toru gokartowego i zapada w śpiączkę. Dla współczesnego nam świata jest całkowicie nieobecna, jednak budzi się gdzieś indziej. W Krakowie – niby tym samym, a jednak zupełnie innym. W świecie, który rządzi się innymi prawami, który istnieje jakby w innym wymiarze i który dziewczyna powoli sobie przypomina. W tym świecie nie jest już Adrianną a Panią Klątwą – istotą obdarzoną nieograniczoną mocą, budzącą postrach wśród wszystkich innych istot. Jej misją jest rozwiązanie zagadki tajemniczego Trupojada, który terroryzuje wioskę, a przewodnikiem zostaje czarny, gadający kot. Czy może być jeszcze dziwniej? Może. I bez wątpienia będzie. 

Klątwa na swojej drodze spotka naprawdę wiele intrygujących i fascynujących postaci: demonicznego Konsyliarza, Kostucha czy Śmierć i jej Uczennicę, potężnych kapłanów i morloqów oraz wielu innych. Przeżyje miłosną i erotyczną przygodę. Jednak – jak to w bajkach bywa – zwycięży jedyna i prawdziwa miłość oraz przyjaźń. 

Poza naprawdę fajną i wciągającą fabułą Trupojad i dziewczyna posiada wiele innych mocnych stron. Świat przedstawiony namalowany został na płótnie utkanym z mitów, legend i baśni, które wszyscy znamy i lubimy. W fabułę bardzo zgrabnie i umiejętnie wplecione zostały również niektóre wątki aktualnej sytuacji politycznej, a gry słowne niezwykle cieszyły moje serce. 

Weszła do lokalu, nad którym widniał szyld z napisem „Puchacz i przyjaciele”. (...) Wnętrze Puchacza przywodziło na myśl dwa słowa: elegancja i intryga. Wszystko wydawało się tutaj mieć podwójne dno: gustowne wnętrza, korytarze, sale mieniące się kolorami szkarłatu i złota, które spowijał gęsty dym cygaretek i cygar. Wysoko postawieni goście, śmietanka towarzyska Aerie, kapłani, urzędnicy, politycy, prawnicy, lekarze, ambasador obcego państwa o ciemnej karnacji czy gruby stary kupiec w towarzystwie trzech młodych nimfetek – wszyscy oni na pierwszy rzut oka emanowali klasą i potęgą, ale po chwili Klątwa dostrzegła kłamliwe usta, nerwowe spojrzenia, chciwe dłonie. 

Ja wprost uwielbiam takie zabiegi. Podobnie zresztą jak ten z zamienionym porządkiem świata: w Aerie to koty boją się myszy, a psy uważają za niezdarne i bezużyteczne stworzenia. Podoba mi się też nienachalny, lekki styl autora idealnie oddający klimat Aerie. Osobiście nie przepadam za książkami z gatunku fantasy, bowiem zdecydowanie odpycha mnie od nich pseudo-patetyczny język, którego z nieznanych mi przyczyn autorzy tak często nadużywają. Trupojad i dziewczyna to kolejna po Kotku jestem w ogniu i Redlum powieść, która udowadnia, że wcale nie musi tak być. Można napisać całkiem dobrą książkę fantasy całkiem przystępnym i prostym językiem. A ja prostotę i zwyczajność nad wyraz sobie cenię. 

Z początku miałam nieco sceptyczne nastawienie do dialogów, które wydawały mi się nienaturalne. Szybko jednak pozbyłam się dyskomfortu z tym związanego i przyzwyczaiłam się do charakterystycznych, niekiedy nieco długich wypowiedzi. Jedyne, co raziło mnie niemal do końca to za bardzo sarkastyczny, ironiczny i cięty język Chowańca – czarnego kota po przejściach, który z pozoru nie posiadał głębszych uczuć. A to nowość w świecie „wyjątkowych” i charakternych bohaterów. Nie wiem dlaczego, ale od razu przywiódł mi na myśl Joannę Chyłkę i do końca lektury nie udało mi się go w pełni polubić, choć swoim zachowaniem nie raz udowodnił, że na to zasługuje. Ot, taka moja personalna niechęć do tego typu postaci. 

Duży plus przyznaję także za tytuł, który mocno mnie zaintrygował oraz za niebanalną okładkę. Muszę przyznać, że Genius Creations w tej kwestii idzie w coraz lepszą stronę, czego niestety nie mogę powiedzieć o korekcie i redakcji. Niektóre błędy językowe i składniowe aż raziły oczy. Na szczęście nie było ich na tyle dużo, aby wpłynęły na moją ocenę książki. 

Trupojad i dziewczyna nie jest powieścią wybitną, która na długo nie da mi o sobie zapomnieć. Jest to natomiast bardzo przyjemne i lekkie „czytadło” napisane w modnym ostatnio stylu young adult, z wciągającą fabułą i dynamiczną, wielowątkową akcją. Serdecznie polecam wszystkim fanom literatury młodzieżowej oraz każdemu, kto przeżywa książkowego kaca, bowiem książka Ahsana Ridha Hassana działa jak dobrze schłodzony Radler po mocno zakrapianej imprezie. 

Podsumowanie:
Autor: Ahsan Ridha Hassan 
Tytuł: Trupojad i dziewczyna
Strony: 331
Wydawnictwo: Genius Creations
Moja ocena: 6.5/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:


SPROSTOWANIE: Chciałabym z tego miejsca bardzo serdecznie przeprosić Pana Artura Laisena, za moje słowa zawarte w poprzednim poście (tutaj). Pan Laisen słusznie zauważył, że faktycznie nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać prywatnie. Osobiście miałam na myśli zupełnie coś innego, jednak nieumiejętnie ubrałam to w złe słowa. Naprawdę szczerze przepraszam i mam nadzieję, że cała sytuacja szybko odejdzie w niepamięć. 
Życzę lekkiego pióra i powodzenia w dalszej karierze pisarskiej! '

Chciałabym też wytłumaczyć się z mojej dość długiej nieobecności. W życiu moim wydarzyło się bardzo dużo i potrzebowałam troszkę czasu, aby to i owo sobie pokładać. Po pierwsze spodziewam się dziecka – małego, szatańskiego mola książkowego. Ponadto wkrótce wychodzę za mąż, a jak wiadomo organizacja i ślubu i wesela to bezdenna skarbonka na czas. Aktualnie wszystko dopinam na ostatni guzik i powoli wracam do rzeczywistości. 
Do zobaczenia więc przy okazji następnej recenzji! Czytajcie! 
2
Podziel się

Filozoficznie dziś zacznę. Kolejny rok za nami. I kolejny przed nami. Jaki był 2016 rok dla mnie? Zdecydowanie niezbyt łaskawy. Przyniósł ze sobą wiele zmian, pogrzebał wiele marzeń. Ogólnie mówiąc, dość mocno mnie spoliczkował. Nie miałam tyle czasu ile chciałam, nie poświęciłam tyle uwagi książkom i Białym Mebelkom, jak sobie postanowiłam na koniec roku 2015. Ale nie ma tego złego... Niektóre moje książkowe plany udało się zrealizować. I może właśnie od tego zaczniemy.

Zeszłoroczne postanowienia 

Postanowienia noworoczne mają to do siebie, że zazwyczaj się nie spełniają. Podejmowane pod wpływem jakiejś presji „bonowyroktonowaja” jak szybko pojawiają się w naszej głowie, tak szybko odchodzą. Wraz z motywacją. Dlatego właśnie ja od kilku lat postanawiam nic nie postanawiać i udaje mi się w tym wytrwać. No... w większości. Co roku czynię bowiem czytelnicze plany i końcówka 2015 też takowe przyniosła. Co ciekawe, większość z nich udało mi się spełnić.

Przede wszystkim Remigiusz Mróz. Od niego rozpoczęłam poprzedni rok i na nim go również zakończyłam. Z tym, że chciałam się Mrozem zachwycić, a... się rozczarowałam. Nie do końca więc po mojej myśli. Lektura Kasacji zniechęciła mnie na jakiś czas do Remigiusza. Po kilkumiesięcznej przerwie sięgnęłam po Zaginięcie... Tego drugiego nawet nie doczytałam do końca. A chciałam, tak bardzo chciałam zrozumieć fenomen Chyłki. Nie zrozumiałam. Fenomenu nie ma. W końcu jednak trafiłam na Behawiorystę. Powiedzieć, że się zachwyciłam to tak, jakby nie powiedzieć nic. Recenzja niebawem. Udało mi się również zachwycić Donną Tartt, czytać więcej Kinga (choć Mrocznej Wieży znów nie ruszyłam). Jonathan Carroll pojawił się natomiast w tym roku tylko raz ze swoim Czarnym Koktajlem.

Nie złamałam się jednak i nie sięgnęłam po czwartą część Millenium. Nie żałuję. Nie sięgnęłam także po żadną książkę Katarzyny Bondy, a twórczość Szczepana Twardocha nadal czeka na swoją kolejkę. Bilans wychodzi zatem na plus.

Największe rozczarowanie 

Nie recenzowałam wszystkiego, co przeczytałam. Nie lubię bowiem pisać o książkach, które mi się nie podobały, które mnie rozczarowały bądź męczyły. Ogromnym rozczarowaniem zeszłego roku okazała się powieść Pauli Hawkins Dziewczyna z pociągu. Mateńko, ile szumu! Ile gadania! Jaki PR bezbłędny! I rzekomo nawet sam Stephen King oderwać się nie mógł... Dobrze, że książki, które tworzy są o niebo lepsze od tych, którymi sam się „zachwyca”.

Sięgnęłam również po Motylka Katarzyny Puzyńskiej, o której głośno było w blogosferze. Autorka płodna, pisząca ładnym językiem, który zwrócił moją uwagę. Pisząca jednak nie do końca przemyślane książki, w których praktycznie żaden z ciekawie rozpoczętych wątków nie został dokończony... Przynajmniej Motylek takową książką się okazał.

Jednak największym koszmarem roku 2015 staje się Studnia Zagubionych Aniołów. „Dzieło” to wyszło spod pióra Artura Laisena, który również jako osoba prywatna nieco mnie rozczarował. Z publikacją recenzji również był nie lada problem. W końcu jednak recenzja się ukazała, konflikt został zażegnany, ale niesmak pozostał... Nie jest to jednak koszmar tak straszny jak zeszłoroczny Generał Barcz. Tyle słowem pocieszenia.

Najlepsza książka roku 2016

W poprzednim roku przeczytałam zdecydowanie za dużo bardzo dobrych książek, więc wybór tej najlepszej, tej która najmocniej skradła moje serce jest zadaniem nad wyraz trudnym. O tytuł ten walczyły w mojej głowie cztery pozycje: Po drugiej Stronie Rafała Cuprjaka, Magiczne lata Roberta McCammona, Człowiek o 24 twarzach Daniele Keyesa i Hotel New Hampshire Johna Irvinga.
I choć okrzyknęłam Człowieka o 24 twarzach jedną z najlepszych książek, jaką w życiu przeczytałam, Hotel New Hampshire wytargał mnie emocjonalnie, a Magiczne lata zwyczajnie zachwyciły, wzruszyły i rozrzewniły, to postanowiłam przyznać (wyimaginowaną co prawda) Statuetkę Najlepszej Książki 2016 roku Rafałowi Cuprjakowi!
Szok, stres, niedowierzanie... Rozumiem. Zapewne większość z Was zastanawia się, kim w ogóle jest Cuprjak i co takiego zrobił, że położył na łopatki samego Johna Irvinga i Roberta McCammona. Szczerze mówiąc – nie wiem. Po prostu Po drugiej stronie to książka MOJA, całkowicie i w stu procentach napisana jakby dla mnie. Wspaniały, plastyczny język, mistrzowskie operowanie słowem, „lejąca się” konstrukcja zdań, realizm magiczny, którego autentyczności nie śmiem nawet podważać i niezwykle prawdziwa historia, która targa emocjami, oraz pozostawia dużo miejsca na refleksję. To tę książkę polecałam w tym roku najczęściej, to właśnie za jej sprawą pożyczałam znajomym swojego Kindle'a, żeby mogli  się zapoznać, to do tej książki wracałam najczęściej, czytając losowe fragmenty. Rafał! Możesz być z siebie dumny... Tajemna Historia Donny Tartt też była brana pod uwagę. W moim subiektywnym odczuciu powaliłeś wszystkich! Jeszcze raz dziękuję i pamiętaj, że czekam na kolejną powieść, a zaraz po niej – kolejny wywiad w jakimś przytulnym miejscu!

Najśmieszniej 

Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniała o Marcie Kisiel. Zeszłoroczny zachwyt nad Dożywociem spotęgowany został Siłą niższą, która ukazała się w 2016 roku. Recenzja ukaże się niebawem. Na razie mogę powiedzieć tylko, że Siła niższa to pozycja równie zabawna, co jej poprzedniczka, ale także zdecydowanie dojrzalsza, z jeszcze lepszym wyczuciem słowa, jeszcze lepiej skomponowanymi dialogami i... wyciskająca jeszcze więcej łez wzruszenia.

20. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie 

Tak, jak obiecałam, na Targach się pojawiłam i tym razem już z wejściówką dla bloggerów. Niestety również nieco się rozczarowałam... Organizacja tych Targów pozostawiała wiele do życzenia: począwszy od niekończących się kolejek, przez nieprzemyślaną całkowicie wymianę książek organizowaną przez LubimyCzytac.pl, aż do braku możliwości wyjścia z Hali EXPO na papierosa i powrotu na tę samą wejściówkę...

Jednak klimat ten sam. Książki, książki, wydawanie pieniędzy, pot, tłum, książki, książki i spotkania! Spotkania, czyli to, co najpiękniejsze w tej całej inicjatywie. Oczywiście nie udało mi się dotrzeć do wszystkich. Musiałam opuścić spotkanie z Katarzyną Puzyńską, Marka Krajewskiego zastałam, gdy już odchodził, a podczas dyżuru Jakuba Żulczyka niestety musiałam być jeszcze w pracy w Częstochowie. Stojąc w niebotycznej, niewiarygodnej, największej i rekordowej kolejce po podpis Remigiusza Mroza (dla siostry, ja swój miałam z poprzedniego spotkania z Mrozem w Częstochowie), przegapiłam również moment, w którym Olga Tokarczuk podpisywała Księgi Jakubowe. Książkę jednak zakupiłam, a Pani Olga wyrosła obok mnie, jak spod ziemi i ją podpisała. To będzie najpiękniejsze wspomnienie. I może jeszcze Profesor Bralczyk patrzący mi w oczy i mówiący, że jestem „dzika”. Tak... To były bardzo udane spotkania!

Koniec tego gadania. Pochwalę się zdjęciami!


I tym samym mam całe #kiślowersum pobazgrane przez samą Ałtorkę i jej pierdolca. A wierząc słowom Marty – już nigdy mnie nie zapomni i z nikim nie pomyli! 💗


I tylko Profesora Jana Miodka brakło... Spotkanie udane, jednak niewiele zrozumiałam, ponieważ panowie dżentelmeni postanowili mówić do mnie głównie po łacinie. Gdybym wiedziała, bardziej bym się na studiach przykładała do nauki tego wcale nie (jak się okazało) wymarłego języka.


Drugie zdjęcie z Remigiuszem Mrozem w tym roku i drugi podpis. A on i tak pamięta tylko mój „synkretyzm gatunkowy”. Trzeba postarać się to zmienić!


Targowy stosik.

A więc – DO ZOBACZENIA ZA ROK!

Noworoczne postanowienia czytelnicze 

W tym roku jest to nie lada problem. Zdecydowanie największym postanowieniem jest jak zawsze: Czytać Więcej. Jeszcze więcej. I jeszcze! Więcej Tartt, więcej polskich autorów i wszystkie książki Jakuba Żulczyka, od którego rozpoczęłam ten 2017 rok. I którego od pierwszego zdania pokochałam. Chciałabym również sięgnąć po więcej Irvinga, bo Hotel New Hampshire mógł być początkiem pięknej przyjaźni.
A! I obiecuję, że spuszczę manto Genius Creations jeżeli w 2017 roku nie pojawi się nowa książka Rafała Curjaka. Obiecuję! 

Słowo i poezja!

7
Podziel się
Nowsze posty Starsze posty Strona główna

Obserwuj

  • facebook
  • instagram
  • googleplus
  • pinterest

Popularne posty

  • Morderstwo, romans i pies – „Morderstwo w Hotelu Kattowitz” [recenzja]
    Czy może być coś lepszego niż dobra lektura po wykańczającym, nad wyraz intensywnym czasie? Czy istnieje lepszy sposób na odpoczynek po ż...
  • Sekrety to kłopot, może największy kłopot ze wszystkich – „Pudełko z Guzikami Gwendy” [recenzja]
    Sekrety to kłopot,może największy kłopot ze wszystkich.Obciążają umysł i zajmują miejsce na świecie. Jak byś się zachował, gdybyś miał...
  • [Matka Polka Recenzentka]: Krótka opowieść o tym, dlaczego moje dziecko będzie opóźnione
    * Witam. Proszę mi wybaczyć śmiałość. Bo widzę że czyta Pani dziecku książki i na siłe chce mu Pani ksiazki zaszczepic. Chcialbym się Pani ...
  • Są inne Annapurny w życiu człowieka – „Annapurna” [recenzja]
    Ach, jak ja kocham góry! Trampeczki, plecaczek i jazda! Na koniec grzaniec luz zimne piwo – w zależności od pory roku. Choć góry wolę ...
  • ...nie jestem człowiekiem, jestem nikim, nie ma mnie, nie istnieję – „Król” [recenzja]
    Długo zastanawiałam się, jak w ogóle zacząć tę recenzję. Zacznę więc szczerze.  Czytając  Króla  Szczepana Twardocha, nie mogłam oprzeć...

Archiwum bloga

  • ►  2019 (19)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2018 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (6)
    • ►  października (1)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ▼  2017 (7)
    • ▼  sierpnia (1)
      • Uczynić życie sztuką – „Kolacja dla Wrony” [recenzja]
    • ►  lipca (1)
      • ...nie jestem człowiekiem, jestem nikim, nie ma mn...
    • ►  kwietnia (4)
      • A Ty jakiego wyboru dokonasz? – „„Behawiorysta” [r...
      • Bo miłość bez kochanka jest jak pusta szklanka – „...
      • Niech rozpalą się nasze iskry, niech zapłonie w ni...
      • Kraków jeszcze nigdy nie był tak magiczny – „„Trup...
    • ►  stycznia (1)
      • Książkowe podsumowanie roku 2016
  • ►  2016 (10)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (1)

Autorzy

Marta Kisiel (7) Remigiusz Mróz (5) Jakub Małecki (4) Aneta Jadowska (3) Stephen King (3) Wojciech Klęczar (3) Artur Laisen (2) Daniel Keyes (2) Donna Tartt (2) John Irving (2) Krzysztof Bonk (2) Rafał Cuprjak (2) Rafał Niemczyk (2) Robert McCammon (2) Ahsan Ridha Hassan (1) Alice Sebold (1) Dawid Kain (1) Elizabeth Adler (1) Gabriele Clima (1) Jo Nesbø (1) Jonathan Carroll (1) Katarzyna Rupiewicz (1) Marta Galewska-Kustra (1) Marta Obuch (1) Mary Shelley (1) Maurice Herzog (1) Monika Kassner (1) Paulina Wróbel (1) Richard Chizmar (1) Richard Morgan (1) Robert Szmidt (1) Szczepan Twardoch (1)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Copyright © 2016 białe mebelki

ThemeXpose & Blogger Templates