Przedpremierowa recenzja „Redlum”. Udany debiut Katarzyny Rupiewicz


Historia Redlum zaczyna się jakieś dwa tysiące lat temu, gdy istoty zwane dziećmi Lilith rozjebały w proch ludzką cywilizację… 

Redlum – miasto otoczone potężnymi obronnymi murami, owiane aurą grozy i tajemnicy. Miejsce, do którego wstęp mają wszyscy, ale mało kto w rzeczywistości chce tam wstąpić, i którego prawie nikt nie opuszcza. Oddalone od wszystkich innych miast, większości ludzi znane tylko z licznych, mrożących krew w żyłach legend. Getto dla potworów, specjalnie wydzielona strefa zamieszkiwana na co dzień przed inkuby, sukuby, ghule, trolle, wampiry, nimfy i inne, równie niecodzienne stworzenia. 

W żeńskiej szkole magów mieszka bezimienny chłopak pełniący funkcję woźnego. Nie ma wspomnień, nie wie kim jest i skąd się wziął. Nie ma również w zwyczaju sypiać, dlatego nocami studiuje w bibliotece księgi magii i uczy się łatwiejszych zaklęć. Gdy wychodzi na jaw, że czaruje już całkiem dobrze, ma ogromną moc i chyba nie jest człowiekiem, postanawia uciec. Zatrzymuje się w karczmie, którą dowodzi nieprzyjemny troll. Młody i naiwny uciekinier przybiera pretensjonalne imię – Słodki – i wkrótce, zgodnie z enigmatyczną przepowiednią, zostaje najlepszym karczmarzem, jakiego widziało Redlum. Największą tajemnicę stanowi jednak pochodzenie młodzieńca. Najprawdopodobniej należy on do starożytnej rasy, która rzekomo wyginęła… 

Autorka uczyniła klimatyczną karczmę głównym miejscem wszystkich wydarzeń. Stałymi gośćmi uczyniła zróżnicowane grupy potworów – niezwykle charakterystyczne, pełnokrwiste postaci sprawiają, że nie na pewno nie będziecie się nudzić. Czas leci tu niezwykle szybko, najlepszy alkohol leje się strumieniami, a w lodówkach obok wieprzowiny marynuje się mięso z człowieka. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Oprócz ludzi, rzecz jasna. 

Szczerze powiem, że nie lubię fantasy. Nie porywają mnie magiczne światy, nadprzyrodzone stworzenia, rzekomo fascynujące historie. Gdy słyszę o trollach, od razu odechciewa mi się czytać. Jednak Katarzyna Rupiewicz sprawiła, że wsiąkłam w ten świat bez reszty, a nawet polubiłam potwory. Prawdziwe zło czai się tak naprawdę poza murami upiornego miasta. 

Patrzyłem na niego oczami wielkimi jak denka kufli. Oczywiście, świat jest zły, bo ludziom chodzi tylko o pieniądze, potworom o zabijanie, a wszystkim samcom o seks. Zdanie, które można powtarzać dziesięć razy na dobę, dopóki nie traktuje się go poważnie.

Nie o końca wiem, czego spodziewałam się po Redlum, jednak w pewnym sensie to dostałam. Ogromnym zaskoczeniem była potężna dawka poczucia humoru oraz stuprocentowa naturalność postaci i dialogów. Cały świat i jego mieszkańcy nie do końca byli przecież naturalni, jednak autorce udało się stworzyć wrażenie normalności. Przede wszystkim prawie nic nie było wyjaśniane – skąd, jak, dlaczego… Tak jest i już. Autorka, stawiając czytelnika w takiej sytuacji, nieco ułatwiła sobie zadanie. I bynajmniej nie jest to wada!

Wykreowanie pozornej normalności sprawiło również, że czytelnik staje się częścią potwornego świata, cowieczornym gościem karczmy. Zaczynamy żywić sympatię do sukubów, wampiry wzbudzają nasz podziw i szacunek, a głupiutkie ghule rozrzewniają. To ludzie są źli. I jakoś wcale nie jest nam przykro, gdy gulasz z człowieczej łopatki ląduje na karczemnym stole.

Stałem jak wryty, a krew pulsująca w skroniach nie pozwoliła mi myśleć. Ja miałbym pokonać Edevaldisa? Chyba w myciu okien na czas.

Może trochę mi brakło nieco bardziej rozwiniętej psychologii, może mało było emocjonalności. Pod względem literackim rozczarowała mnie kulminacyjna sena. Krzyczała wręcz o większy dramatyzm, więcej krwi, śmierci… Fabularnie natomiast zaskoczyłam się całkiem pozytywnie – miałam nadzieję, na taki właśnie finał. 

Muszę jednak się doczepić, bo nie byłabym sobą. Korekta nie dała rady. Dr Marta Kładź-Kocot pozwoliła na to, żeby już na pierwszej stronie pojawiły się przynajmniej dwa przecinki w nieodpowiednich miejscach. Dalej wcale nie robi się lepiej: pojawiają się literówki i niepotrzebne spacje – niekonsekwencja widoczna szczególnie w zapisie dialogów. Nie wpłynęło to może na odbiór całościowy, ale strasznie mnie drażnią takie szczegóły i niedociągnięcia. 

Zabrakło mi jeszcze ilustracji. Paweł Dobkowski stworzył bardzo fajną okładkę, oddającą klimat redlumskiej oberży. Kilka innych szkiców na pewno by nie zaszkodziło, bo takie bajkowe historie aż się o to proszą. 

Jest to całkiem udany powieściowy debiut wszechstronnej Katarzyny Rupiewicz. Jeżeli nie do końca lubicie fantasy i męczy was pseudopatetyczna atmosfera magicznych światów – zapraszam do Redlum. Nie ma reguł, nie ma prawa, a kilka uroczych i nieporadnych potworków, napalone sukuby i majestatyczne wampiry zapewne sprawią, że tutaj Wam się spodoba.

Podsumowanie:
Autor: Katarzyna Rupiewicz 
Tytuł: Redlum
Strony: 332
Wydawca: Genius Creations
Moja ocena: 6++/10



Za przedpremierowy egzemplarz do recenzji dziękuję: 

Sylwia Słupianek