Trup, którego nie było – „Sprawa Salzmanna” [recenzja]



Uwielbiam to radosne oczekiwanie na przesyłkę z nową książką. Na Sprawę Salzmanna oczekiwałam równie radośnie. Aż w końcu w moich drzwiach pojawił się listonosz, a ja jeszcze radośniej rozrywałam paczkę. Wyciągam, wącham, podziwiam czcionkę i papier – standard. I już po spojrzeniu na pierwszą stronę serce na chwilę mi zamarło. Dialogi w gwarze śląskiej. Na dodatek zapisane w śląskiej transkrypcji! No to, ku**a, męczarnia – pomyślałam zrozpaczona. Jak mogłam pominąć tak istotny szczegół?! 

Cóż… pewnego popołudnia siadłam do czytania uzbrojona w słownik. I, proszę Państwa, siedziałam dopóki nie skończyłam! 

Georg Salzmann, właściciel zadłużonej restauracji U Mally'ego, nie żyje. Policja wyjątkowo szybko zamyka śledztwo, orzekając samobójstwo. Jednak sprawa nie jest zamknięta dla Adolfa Jendryska – radcy prawnego reprezentującego wierzycieli Salzmanna. Tymczasem w restauracji dochodzi do serii tajemniczych kradzieży. Adolf ma przeczucie, że mają one coś wspólnego ze śmiercią Georga, więc staje się detektywem-amatorem i na własną rękę rozpoczyna śledztwo. Śledztwo, którego finał zaskoczy wszystkich. 

Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było to kryminał retro, którego akcja dzieje się w latach 30. XX w na Górnym Śląsku, a konkretnie w Świętochłowicach. Monika Kassner świetnie oddała klimat międzywojennych przemian gospodarczych i społecznych nastrojów panujących na autonomicznym Śląsku. Opisy budynków, ulic i kamienic są bardzo plastyczne. A do tego te dialogi w śląskiej gwarze! Wszystko to pozwala nam przenieść się na ten „Śląsk, którego już nie ma”

To, co najbardziej urzekło mnie w tej książce to sama narracja. Toczy się dość leniwie, powoli, a mimo wszystko pełna jest emocji i oczekiwania. Sposób opowiadania tej historii idealnie odzwierciedla, jak wyglądało wtedy życie – żadnego wyścigu i codziennej bieganiny. Ten kontrast ze współczesnym światem ze Sprawy Salzmanna wręcz emanuje.

Zachwyciła mnie również konstrukcja fabuły – nietuzinkowa i niecodzienna, jeżeli chodzi o kryminały. Nie ma wciąż nawarstwiających się pytań i akcji pędzącej na złamanie karku do wielkiego kulminacyjnego momentu. I bynajmniej nie jest to wada. Struktura idealnie współgra z narracją, sprawiając, że Sprawa Salzmanna to kryminał niebanalny i wyjątkowy. Brak tego wielkiego klasycznego „bum!” na końcu nie sprawia, że finał rozczarowuje. Co to, to nie! Zakończenie zaskakuje, powoduje wytrzeszcz oczu i wewnętrzny krzyk: ale jak to? Przecież to nie może tak się skończyć. I na szczęście tak się nie skończy, bowiem autorka już zapowiedziała kontynuację, na którą będę niecierpliwie czekać.

Jeżeli lubicie kryminały, ale szukacie czegoś innego, oryginalnego i zaskakującego nie tylko historią, musicie sięgnąć po Sprawę Salzmanna. I nie zrażajcie się tymi dialogami w gwarze śląskiej. Po kilku stronach wszystko czyta się płynnie, a i słownik nie jest potrzebny. Naprawdę! Dowodem tego jest fakt, że przeczytałam tę książkę w jeden wieczór. 

Podsumowanie:
Autor: Monika Kassner 
Tytuł: Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było
Strony: 179
Wydawnictwo: Silesia Progress
Moja ocena: 7/10


Książka przeczytana w ramach wyzwania „Trójka e-pik” organizowanego na blogu Książki Sardegny. Kategoria: regionalne klimaty. 

Sylwia Słupianek