Tajemnica pomidorowego sosu i włoskiej mafii – „Miłość, szkielet i spaghetti” [recenzja]


Gdy zabieram się za czytanie czegoś, co ktoś wcześniej określił mianem komedii, zwykle kończy się to rozczarowaniem, zażenowaniem i obietnicą, że już nigdy, przenigdy nie sięgnę po żadną książkę, której autor wymyślił sobie, że mnie rozśmieszy. Nie rozśmieszy. Zwykle. A tu taka Zuzanna, z takiego bloga Książki Sardegny, wymyśla sobie takie wyzwanie i „każe” mi czytać nic innego, jak… komedię kryminalną! Przeczytałam. Z radością i niesłabnącym śmiechem na ustach przedstawiam więc Martę Obuch, która sobie wymyśliła, że mnie rozśmieszy. Rozśmieszyła. Bezbłędnie! 

Muszę przyznać, że Miłość, szkielet i spaghetti zalegało na mojej półce ładnych parę lat. Upolowałam tę książkę w jakimś antykwariacie i przygarnęłam dlatego, że w tytule było spaghetti. Później dopiero dotarło do mnie, że to komedia, więc odłożyłam ją na swój stos hańby, gdzie wygodnie się kurzyła. Aż wstyd, że tak długo… Całe szczęście, że nie oddałam jej na jakąś książkową wymianę! Cóż to byłaby za strata! Miłość, szkielet i spaghetti już nigdy kurzyć się nie będzie, a Marta Obuch oficjalnie została przyjęta w (nieliczne, bo trzyosobowe) grono pisarzy, którzy skutecznie mnie bawią (do kupy z Martą Kisiel i Anetą Jadowską).

Z jasnogórskiej wieży spada trup, czego świadkiem staje się Ewelina. Jej siostra Dorota tymczasem, chcąc jak najszybciej wynieść się z rodzinnego domu, podejmuje pracę u boskiego, włoskiego biznesmena, którym ma się opiekować. Szybko okazuje się, że ma także wcielić się w rolę kucharki. Gorzej być nie może, bowiem Dorotka, choć piękna i bystra, do gotowania nadaje się tak, jak widelec do rosołu. Z pracy nie zamierza jednak rezygnować, dlatego stawia całą rodzinę w stan gotowości, wpuszcza ją przez okno do kuchni i zajmując się pielęgnacją swojej osoby, obserwuje pracę wiecznie awanturujących się kucharek. Trzecia z sióstr – psychoterapeutka Julka – wbrew sobie, bierze pod swoje skrzydła nowego pacjenta Piotrusia. W tym samym czasie prace wykopaliskowe pod murami Jasnej Góry natrafiają na bardzo stary szkielet, który wkrótce zostaje skradziony. Nie można zaprzeczyć, że wszystkie te wydarzenia w jakiś sposób muszą być ze sobą powiązane, a trop jednoznacznie prowadzi do… sympatycznych Włochów, którzy w rzeczywistości wcale sympatyczni nie są. Może być lepiej? 

Oczywiście, że może! Miłość, szkielet i spaghetti to wariacja wokół Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna i Ojca Chrzestnego Mario Puzo, wzorowo okraszona humorem niebanalnym. Pełnokrwiste postaci wciąż wikłają się w zabawne afery, śmieszne sytuacje, które same w sobie już tworzą komizm. I nie ma tu nic na siłę, nic naciąganego. Wszystko dzieje się w niewymuszony sposób, a absurdalne sytuacje, które po sobie następują, łączą związki przyczynowo-skutkowe (tego właśnie zwykle w komediach mi brakuje). Wisienką na torcie są błyskotliwe dialogi, bezpretensjonalnie proste i równie naturalne, co wielobarwni bohaterowie, którzy słowem mówionym operują

Miłość, szkielet i spaghetti zawiera w sobie wszystkie elementy, które powinny znaleźć się z dobrej komedii kryminalnej – zaczynając od mafijnej intrygi i detektywistycznych zagadek, poprzez popapranych bohaterów i wartką akcję, a na prostolinijnym, swobodnym humorze kończąc. Dla mnie gratką było też osadzenie wydarzeń w bliskiej mi Częstochowie, którą znam bardzo dobrze, w której kilka lat mieszkałam, studiowałam i pracowałam. Nie musiałam imaginować sobie miejsc, ulic i blokowisk, ponieważ większość z nich wielokrotnie zwiedziłam, w niektórych byłam stałym bywalcem. 

Jednak ta książka nie jest niestety pozbawiona wad. I największą z nich, tą, która po prostu boli mnie w oczy, jest… okładka. Choć książek po okładce oceniać się nie powinno, uważam, że ta książka zwyczajnie zasługuje na to, żeby została zauważona. Bo nie oszukujmy się, że piękne czy intrygujące oprawy graficzne niejednokrotnie przekonały nas do zakupu jakiegoś tytułu. I dyby nie ten makaron w tytule, pewnie sama nie zwróciłabym na nią uwagi. Kolejną rzeczą jest maniakalne wręcz nadużywanie przez autorkę słowa „bynajmniej”. Z początku nawet próbowałam liczyć, jak często ten wyraz się pojawia, jednak akcja mnie pochłonęła i straciłam rachubę. W tym przypadku więc wada została częściowo zagłuszona przez bezsprzeczną zaletę. 

Miłość, szkielet i spaghetti to świetna książka na długie, zimowe wieczory. To petarda dobrego humoru i ciekawej akcji, która wciąga. To nietuzinkowe postaci, które kocha się od pierwszych wersów. To po prostu świetnie skonstruowana i napisana historia, która na pewno poprawi Wam humor! 

Podsumowanie:
Autor: Marta Obuch
Tytuł: Miłość, szkielet i spaghetti
Strony: 333
Wydawnictwo: SOL
Moja ocena: 7/10

Druga z trzech książek przeczytana w ramach wyzwania „Trójka e-pik” organizowanego na blogu Książki Sardegny. Polecam wszystkim, bo dzięki temu wyzwaniu można poznać naprawdę fajne książki, po które normalnie by się nie sięgnęło! 


Sylwia Słupianek