białe mebelki
  • Recenzje
    • Powieść
    • Opowiadania
    • Literatura faktu
    • Poradnik
  • Matka Polka Recenzentka
    • Książeczki Dla Najmłodszych
    • Dla starszych
    • Dla Rodzica
  • Lifestyle
    • Karotka w garach
    • Karotka na szmacie
    • Zagubiona w czasie
    • Zbrodnia na macierzyństwie
  • Inne
    • ŚBK
    • Relacje
    • Wywiady
    • Zapowiedzi
    • Akcje

Wszędzie czuję się tak, jakbym był gdzieś obok. Nie jestem u siebie nawet na osiedlowym boisku, które odwiedzam już bardzo rzadko, bo przecież z niego wyrosłem. Tak jak wyrasta się ze starych spodni, ze zbierania puszek czy wiary w to, że świat urządzony jest sprawiedliwie. 

Kraków, lipiec 2016 roku. W dusznym i gorącym powietrzu wisi widmo zbliżających się Światowych Dni Młodzieży, a w mieście dochodzi do serii niewyjaśnionych zaginięć. Sędzia Kamil Wojtas w wolnych chwilach zajmuje się odwiedzaniem krakowskich knajp (choć na co dzień są to raczej herbaciarnie), przysłuchuje się barowym rozmowom i stara się uciec od swojego nudnego, prozaicznego życia, z którego nigdy nie był zadowolony. Próbuje uporać się z demonami własnej przeszłości, ze swoimi słabościami i przyszłością o tyle przerażającą, że zdającą się nie należeć do niego. Jak zresztą wszystko. 

Flu Game to druga po Wielopolu książka Wojciecha Klęczara, do której, przyznam szczerze, nastawiona byłam nieco sceptycznie. Proza współczesna, proza barowa, proza egzystencjalna. Byłam pewna, że dla mnie miejsca tam nie będzie. Ale było. I jestem bardzo zadowolona, że udało mi się wyjść poza strefę mojego literackiego komfortu. 

Wszystkie wydarzenia obserwujemy oczami głównego bohatera, którego w sumie uznać możemy za bohatera jedynego. Reszta postaci tylko pojawia się i znika – bez znaczenia, czy były one bardziej czy mniej istotne. Robią, co mają do zrobienia, i znikają. I choć na początku wydawało mi się to dość dużą wadą, z czasem zrozumiałam, że przecież to świat widziany oczami Wojtasa – człowieka, któremu właśnie w ten sposób upływa życie. Człowieka, wokół którego po prostu dzieją się rzeczy,  dla którego nic tak naprawdę nie ma znaczenia i który każdego dnia przyodziewa maskę, udając, że wcale tak nie jest, że nie jest samotny i wyobcowany. 

Klęczar skleił świat przedstawiony ze strzępków wspomnień, barowych rozmów, którym przysłuchuje się nasz bohater, oraz monologów Kamila Wojtasa. Przede wszystkim tych ostatnich. Wydawać by się mogło, że taki sposób opowiadania historii nie ma szans na powodzenie – ktoś przyszedł, coś powiedział, poszedł i w sumie jakoś nic z tego nie wynika. Ogólny chaos stworzony z przypadkowych sytuacji, spotkań, rozmów i wspomnień. Na pierwszy rzut oka może nie wyglądać to dobrze. Moim zdaniem jednak taki sposób budowania historii jest jednym z największych plusów Flu Game. Bo jak inaczej autentycznie opowiedzieć świat, który nas otacza, jeśli nie właśnie opisując sytuacje, które się wokół wydarzają? Te zwykłe, prozaiczne, te których może nie zauważamy, a które są drobnymi, acz stałymi elementami życiowej mozaiki? 

Ta historia płynie. Ale nie tak, jak gładko płyną opowieści snute przez Jakuba Małeckiego. Ta historia jest leniwa, mozolna, jak świat obserwowany przez Kamila ze swojego balkonu, z całkiem nowego fotela z Ikei. Ta historia jest duszna i parna, jak lipcowe popołudnia. Ta historia miejscami zdaje się nie do zniesienia.

Flu Game to powieść przede wszystkim niezwykle autentyczna, prawdziwa, namacalna wręcz, napisana niezwykle ładną, poprawną i prostą polszczyzną. Prawdziwą. Zabrakło w tym wszystkim tylko rzetelnej redakcji, która mogłaby niektóre fragmenty wyciągnąć na jeszcze wyższy poziom. Miejscami miałam wrażenie, że zdania do siebie nie pasują, że momentami brakło chęci i staranności, że można by przeredagować to i owo… Ale to jedna z niewielu wad. 

Powiedzmy to sobie od razu (choć może nie tak od razu, skoro dopiero teraz): Flu Game to nie jest kryminał. I choć echa tych tajemniczych zaginięć ciągną się przez całą powieść, nie jest to historia o domorosłym detektywie, który na własną rękę rozpocznie niezwykle niebezpieczne śledztwo. Co to to nie! Niech nie zwiedzie Was blurb (mnie trochę zwiódł, przyznaję się). 

Zakończenie Flu Game jest o tyle dziwne, że mogłoby być zakończeniem zupełnie innej książki, zupełnie innej historii. Klęczar nagle zupełnie burzy cały światopogląd, który zbudował, tworząc tę opowieść. Jak za dotknięciem różdżki ściąga maski, pozbywa się pozorów, zadaje naprawdę ważne pytania. Jednak czy można na nie w ogóle odpowiedzieć? 

Flu Game to historia niedopowiedziana, to historia, która nieco niepokoi, historia, która – mam wrażenie – tak naprawdę zaczyna się wtedy, kiedy książka de facto się kończy. 

I choć po skończonej lekturze nie nie potrafiłam o niej zbyt wiele powiedzieć, a recenzja miała być krótka, bo nie umiałam ubrać w słowa swoich wrażeń, to w trakcie pisania nabrały one kształtów możliwych do opisania. Tak jakby książka urosła w mojej świadomości podczas pisania recenzji. Zdarzyło mi się tak, zaiste, pierwszy raz! 

Podsumowanie:
Autor: Wojciech Klęczar
Tytuł: Flu Game
Strony: 130
Wydawnictwo: FORMA
Moja ocena: 7,5/10
0
Podziel się

Borykająca się z ogromną samotnością Olga zauważa na przystanku tajemniczą postać – ni to chłopca, ni mężczyznę, który uporczywie powraca do niej w myślach. Aż do pewnego dnia, w którym tragiczne wydarzenie krzyżuje losy tej osobliwej dwójki. Jak się okazuje, Dzik (bo tak w myślach nazwała go kobieta) jest nie tylko równie samotny, ale także zamknięty we własnym świecie. Oboje wyalienowani, oboje bez nadziei spotykają się, aby w pewien nietuzinkowy sposób sobie pomóc. 

Jakub Małecki w swojej najnowszej powieści Nikt nie idzie opuszcza polską prowincję i umiejscawia bohaterów w wielkim mieście. Miasto to po brzegi wypełniają przeróżne uczucia, na czele których staje samotność. Jednak nie jest to takie miasto jak u Jakuba Żulczyka – żyjące własnym życiem i pożerające ludzi. Tutaj Warszawa i jej ogrom stają się jedynie tłem dla hermetycznych wydarzeń. 

Kolejnym novum jest fakt, że Małecki ograniczył swoją historię do zaledwie kilku lat, a nie jak poprzednio – wielu pokoleń. Skupił się zaledwie na czwórce bohaterów: Marzenie, Klemensie, Oldze i Igorze. Ich historie krzyżuje w niesamowity sposób i sprawia, że stają się one niezapomniane.

Największą zaletą Nikt nie idzie jest bez wątpienia narracja, poprowadzona także w inny niż dotychczas sposób. Pocięte, porozsypywane wspomnienia i historie oraz zaburzona chronologia prowokują czytelnika do samodzielnego odkrycia i poukładania prawdziwego biegu wydarzeń. A ja uwielbiam takie narracyjne zabiegi. Każdy rozdział coraz bardziej przybliżał mnie do bohaterów, każde wspomnienie sprawiało, że coraz bardziej się z nimi zżywałam. Trudne emocje, niezwykle trudne życiowe sytuacje i wszechobecna, dominująca samotność, kilka niedopowiedzianych słów, zawieszonych gestów, niedokończone historie bliskich sobie ludzi i ogromna tęsknota – to wszystko Jakub Małecki opisał zwyczajnie, prosto, po ludzku i niezwykle autentycznie. A gdzieś w tle wciąż cicho i subtelnie gra muzyka. 

Nikt nie idzie to powieść bez wątpienia wciągająca. Hipnotyzująca wręcz i niepozwalająca się od siebie oderwać. Dodatkowo urzeka subtelną symboliką, która daje do myślenia i pozwala na różnego rodzaju interpretacje. 

Nie jest to jednak książka wolna od wad. Największą, jaką mogę jej zarzucić jest wtórność. Choć z jednej strony jest to coś nowego w wykonaniu Jakuba Małeckiego, choć inna jest koncepcja i narracja, brak jakiegokolwiek ocierania się o magiczny realizm, Nikt nie idzie tak bardzo przypomina swoje poprzedniczki. Ponownie mamy bohatera innego, upośledzonego, wyalienowanego, po raz kolejny kobiety zamknięte są w swoim nieszczęściu i pogodzone ze swoim losem, który chciałby przecież zmienić, znów wszystko jest takie melancholijne i smutne. Małecki po raz kolejny pokazuje świat, w którym praktycznie nie ma nic radosnego, nie ma nadziei na lepsze jutro. A gdy tylko takowa się pojawia, zaraz to jutro ją przegania. 

Gdyby było to moje pierwsze spotkanie z Jakubem Małeckim zapewne byłabym bardziej zachwycona (jak w przypadku Dygotu), bardziej rozpływałabym się nad poetyką tych historii. Jednak patrzenie na świat oczami autora zaczyna zbyt mocno mnie smucić... 

Nie ma jednak wątpliwości, że Nikt nie idzie to książka bardzo dobra, zapadająca w pamięć, pozostawiająca książkowego kaca. To książka, którą naprawdę warto poznać. 

Podsumowanie:
Autor: Jakub Małecki
Tytuł: Nikt nie idzie
Strony: 262
Wydawnictwo: SQN
Moja ocena: 7/10
0
Podziel się

Z Mrozem tak już jest, że albo się jego książki wielbi bez wyjątku, albo nienawidzi za sam fakt, że wyszła spod pióra tegoż autora. Ja należę do tego nielicznego grona osób, które zarówno go nie znoszą, jak i uwielbiają. O ile serie z Forstem czy Chyłką, Czarna Madonna i Hashtag to książki, z czytania których nie czerpałam zbyt wiele przyjemności, o tyle Behawiorystę, dwie pierwsze części Parabellum i serię W kręgach władzy uwielbiam. 

W drugim tomie serii W kręgach władzy Remigiusz Mróz pokazuje nam politykę właśnie odrażającą i fascynującą zarazem. I nie będzie przesadą, jeżeli powiem, że Większość bezwzględna to tom o wiele lepszy od swojego poprzednika (Wotum nieufności). Ba! Możliwe, że jest to nawet jedna z najlepszych książek w dorobku autora (choć potężną konkurencję stanowi tutaj właśnie Behawiorysta). A pierwsze, co przyszło mi do głowy po przeczytaniu tej książki to pytanie: „Dlaczego tego tomu nie reklamuje się już jako polskie House of Cards?”. Przecież Większości bezwzględnej dużo bliżej do serialowych (i książkowych) realiów amerykańskiej polityki niż Wotum nieufności! 

Czasem odnoszę wrażenie, że polityka polega na nieustannym dodawaniu kolejnych nazwisk do listy ludzi, którzy ci podpadli.


Polska pogrążona jest w kryzysie politycznym. Nie udało ustalić się wotum nieufności, a Patryk Hauer wylądował w szpitalu. Prezydent Daria Seyda planuje międzynarodowy szczyt w Malborku lecz docierają do niej informacje o planowanym w tym czasie zamachu terrorystycznym. Czy można ufać temu, kto te informacje dostarczył? Czy w tym okropnym świecie w ogóle można komukolwiek ufać? Tym bardziej, że kłody pod nogi podkłada Darii ktoś z jej najbliższego otoczenia... A zakończenie tej historii szokuje i pozostawia czytelnika z nutką niedowierzania. A sam autor zdaje się pytać: „a co z nami? co z Polakami?”

Większość bezwzględna to książka, którą możemy traktować, jak powieść z kluczem. Autor zdaje się puszczać oko do każdego uważnego czytelnika, który bez problemu dopasuje fikcyjne postaci do prawdziwych polityków, a wymyślone sytuacje do tych, które faktycznie miały miejsce. Prawdziwa gratka dla fanów i obserwatorów polityki. 

– Ale ten świat odchodzi. I zaczyna się...
– Co? Era rządów prawa? I sprawiedliwości?
– Nie miałem zamiaru używać tak górnolotnych określeń.
– Stwarzałeś takie wrażenie. Poza tym brzmi nieźle, może któraś partia powinna się tak nazwać.

Nie trzeba jednak być na bieżąco z sytuacją polityczną (mnie też zwykle odechciewa się oglądać jakiekolwiek wiadomości), aby świetnie bawić się, czytając tę książkę. 

W Większości bezwzględnej Remigiusz Mróz przedstawia politykę jako grę i dla nikogo ten fakt raczej zaskakujący nie jest. Zasmucające jest jednak, że nie jest to gra o dobro państwa. Nie jest to nawet gra o dobro obywateli. Jest to zwykła, okropna i pełna obłudy gra o tron, oszukańczy hazard znaczonymi kartami. Autor przedstawia scenariusz najzwyczajniej przerażający i o tyle straszniejszy, że prawdopodobny. 

Drugi tom serii W kręgach władzy to swoista zaduma nad kondycją i ustrojem państwa, z której, niestety, nic dobrego nie wynika. Odnajdziemy tutaj też analizę parlamentaryzmu i rządzącej nim arytmetyki oraz teoretyczną i praktyczną analizę mikrotargetingu, który we współczesnej polityce odgrywa ogromną rolę. 

Przy okazji tej serii autorowi często zarzuca się encyklopedyzowanie. Mówi się o dialogach wyciągniętych żywcem z podręczników do prawa czy politologii, a nawet wiedzy o społeczeństwie. I nie da się tym głosom zaprzeczyć. Przez to właśnie teoretyzowanie dialogi znacząco tracą na wiarygodności. Nie mogę jednak nie zauważyć jednego faktu. Ilu wśród czytelników Mroza jest osób, które znają teorię politologii, którzy posiadają szeroki zakres wiedzy o konstytucji i którzy potrafią wyjaśnić wszystkie te typowo prawne sformułowania? Kto tak naprawdę wiedział przed lekturą tej powieści czym w istocie jest większość bezwzględna? Właśnie... Remigiusz Mróz miejscami encyklopedyzuje, ale robi to po to, aby jego książka była zrozumiana przez szersze grono odbiorców. Bez czytania jej z Wikipedią pod ręką.

Ludzie zapomną, co powiedziałeś. Ludzie zapomną, co zrobiłeś. Ale nigdy nie zapomną, jak się dzięki tobie poczuli.

To, co zdecydowanie mi się w Większości bezwzględnej nie podobało, to relacja Patryka Hauera i jego żony Mileny. Poważnie, mdliło mnie już od opisów tego, jacy oni są niezwykli, jacy nietuzinkowi, jak bardzo inni od wszystkich innych. W pierwszej części relacja ta była dla mnie czymś intrygującym. W drugim tomie stała się czym nader irytującym. Tej hauerowej sztampowej oryginalności było dużo za dużo. 

Mimo wszystko uważam, że Większość bezwzględna to popis pisarskich możliwości Remigiusza Mroza. To dowód na to, że jego wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, a dodatkowo potrafi być tak bardzo blisko rzeczywistości. Remigiusz Mróz pozostaje aktualnym i bystrym obserwatorem otaczającego świata, wyciąga z niego to, co najciekawsze i na kanwie obecnych problemów snuje swoje opowieści (i jest to cecha charakterystyczna większości książek Mroza). Jak dla mnie Mróz w szczytowej formie. 

A ja czekam na Władzę Absolutną, jak dziecko na pierwszą gwiazdkę. 

Podsumowanie:
Autor: Remigiusz Mróz
Tytuł: Większość bezwzględna
Seria: W kręgach władzy
Tom: II
Strony: 496
Wydawnictwo: FILIA
Moja ocena: 7+/10
0
Podziel się

Kogo nie pociągają spacery po plaży, szum morza i wiatr we włosach? Kto nie lubi usiąść na piasku i podziwiać zachodzącego słońca, wpatrując się w miejsce, w którym niebo spotyka się z wodą? Może ktoś, kto któregoś poranka odnalazł trupa? Choć nie, Madzi Garstce nawet tajemniczy denat odbijający się od falochronu nie zepsuł tej przyjemności.

Magdalena Garstka, po skończonych studiach, postanawia wrócić do rodzinnej Ustki, nie mając dalszych planów na swoje życie. Podejmuje pracę w rodzinnym pensjonacie kierowanym przez babcię Marię oraz w kawiarni Vincent. Pewnego poranka, podczas swoich codziennych spacerów po plaży, dokonuje niecodziennego znaleziska. Zauważa bowiem mężczyznę bezwładnie niesionego falami. Diagnoza jest jednoznaczna – trup. Madzia postanawia powiadomić więc odpowiednie służby, jednak na własną rękę także rozpoczyna swoje śledztwo. Tym bardziej, że ów denat okazuje się być zaginionym gościem pensjonatu Garstków... 


Madzia, ciekawski, domorosły detektyw, podąża za tropami, odtwarzając ostatnie kroki tajemniczego trupa i robi to, oczywiście, lepiej niż policja. Jednak tajemnica pływającego ciała to tylko początek. Jej śledztwo odkryje przede wszystkim rodzinne tajemnice, o których do tej pory każdy bał się mówić głośno. 

Madzia Garstka to bohaterka, której po prostu nie da się nie lubić – typowa przedstawicielka współczesnego pokolenia, z ciętym językiem, poczuciem humoru, głową na karku i brakiem pomysłu na swoje życie. To właśnie jej osoba sprawia, że nie da się także nie lubić całej powieści. Ta z kolei nie pozwala się od siebie oderwać, kusząc pięknymi opisami usteckiej przyrody, wiszącymi w powietrzu tajemnicami i ciepłym rodzinnym klimatem. Trup na plaży i inne sekrety rodzinne to pełna humoru, ciepła i wzruszeń, lecz także podszyta tragediami i bólem, opowieść o rodzinnych więziach, o szukaniu swojego miejsca na ziemi, o tym, co tak ważne, a tak skrzętnie ukrywane. 

Dawno nie miałam tak, żebym przeczytała książkę w ciągu jednego dnia. Trup na plaży... pochłonął mnie jednak tak bardzo, że wprost nie mogłam się od niej oderwać (oczywiście nie bez zasługi Pokurcza, który przez cały dzień, jak aniołek, bawił się na kocu swoimi zabawkami :D). I choć bawiłam się wybornie z Madzią Garstką w Ustce, czegoś mi w tej powieści zabrakło. Nie fabularnie, na pewno nie. Są to raczej braki z gatunku tych językowych. Tak, jestem fanką prostoty, jestem fanką potocznego języka, w książkach, które tego wymagają, jednak u Jadowskiej to wszystko było zbyt proste, lekko za mocno infantylne. Niektóre dialogi brzmiały nienaturalnie, przez co gubił się gdzieś zawarty w nich żart. 

Trup na plaży i inne sekrety rodzinne to pierwsza z gatunku kryminału powieść Anety Jadowskiej uważanej za królową polskiego urban fantasy (nie do końca mój gatunek, więc było to moje pierwsze spotkanie z autorką). Pierwsza, ale nie ostatnia, bowiem Jadowska w jednoczęściowe nie umie, zatem Trup na plaży... otwiera niezwykle ciepłą i ciekawie zapowiadającą się serię o Garstce z Ustki. I ja po kolejne części z pewnością i wielką ochotą sięgnę. 

Podsumowanie:
Autor: Aneta Jadowska
Tytuł: Trup na plaży i inne sekrety rodzinne
Strony: 301
Wydawnictwo: SQN
Moja ocena: 6/10
0
Podziel się

Nie oszukujmy się – Marta Kisiel kojarzy nam się głównie z aniołkami, bamboszkami i różowymi króliczkami, z wyjątkowym humorem i urokiem, za który pokochaliśmy ją bez granic. O dramatach pisać łatwo, trudniej być pisarzem inteligentnym i zabawnym, nie popadając przy tym w śmieszność. Marcie się to udało. Bez dwóch zdań. Jednak Pierwsze Słowo udowadnia nam, że Kiśl to nie tylko jej różowy pierdolec i mistrzowskie operowanie słowem. Ten zbór jedenastu opowiadań pokazuje, że Marta Kisiel nie jedną twarz ma, a jej wyobraźnia jest nieskończona. 

Zbiór otwiera opowiadanie „Rozmowa dyskwalifikacyjna”, które choć zabawne, absurdalne i zaskakujące, niesie ze sobą też smutny obraz rzeczywistości – rynku pracy, na którym panuje niekończący się wyścig szczurów, w którym ważny jest młody wiek i milion lat doświadczenia. Całą tę sytuację Ałtorka opisuje z typowym dla siebie lekkim komizmem. Bawi niezmiernie, aby za chwil kilka przenieś nas – niczego nieświadomych czytelników – w duszny, mroczny i martwy zaświat. Towarzyszymy w nim zrozpaczonej matce, która pragnie dostać się do świata zmarłych i wydostać z niego swoją córkę. „Katabasis” to opowiadanie dotykające dość popularnego w literaturze tematu, czerpie z greckich mitologii i wierzeń, ale robi to w sposób niezwykle subtelny i poetycki. Stawia więcej pytań, niż pozostawia odpowiedzi. Ogólnie niejednoznaczność jest cechą charakterystyczną większości opowiadań w Pierwszym Słowie. 

Następnie Ałtorka zabiera nas tam, gdzie wszystko się zaczęło – do upiornego domu z gotycką wieżyczką, z zakatarzonym aniołkiem w bamboszkach i innymi stworami. „Dożywocie” pierwotnie było bowiem opowiadaniem, na kanwie którego postała wpierw jedna, a później kolejna książka. A to przecież nie koniec! Kolejnym etapem naszej podróży okazuje się burdel, ładnie nazwany „przybytkiem”. A Kisiel by Kiślem nie była, gdyby ów burdel był zwykłym burdelem. Co to, to nie! Postanowiła więc ów przybytek nawiedzić. I to nie przez byle kogo, bo przez ducha, którego cechuje niezwykła cnotliwość i moralność. Aż chciało by się tam dłużej zabawić, pośmiać się jeszcze i nadziwić...

Tymczasem Ałtorka ma wobec nas zupełnie inne plany. I nie przesadzę, jeżeli powiem, że to właśnie po „Nawiedzinach” rozpoczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Prawdziwe 50 twarzy Marty Kisiel, która snuje przed nami mroczną i przygnębiającą wizję świata, który choć z pozoru niemożliwy, to jakoś tak nieprzyjemnie znajomy. Świata rządzonego przez korporacje, diety i inne modne fitnessy. Świata, w którym tak przyziemna rzecz jak śmierć, pozostaje całkowicie niezauważalna. „Przeżycie Stanisława Kozika” to pierwsze opowiadanie w zbiorze, które naprawdę daje do myślenia i pozostawia czytelnika z wszędobylskim uczuciem niepokoju. To pierwsze opowiadanie, które pokazuje zupełnie innego Kiśla – mrocznego, mocnego i złowieszczego, wciąż jednak operującego lekkim słowem pisanym i charakterystyczną nutką humoru. 

Tych cech nie odnajdziemy już w „Jadeicie” – rasowym horrorze godnym Edgara Allana Poe, horrorze z trupem i duchem. I z erotyczną scenką początkową, niemal jak u Lovecrafta. Kolejne twarze Kiśla do kolekcji. Marta przeraża, szokuje i niepokoi i ani myśli przestać. „Miasto Motyli i Mgły” to ocierająca się o realizm magiczny opowieść o pewnym chłopcu, który w zaskakujący sposób łamie serca. 

W tym momencie na chwilę zwolnimy tempo. Ałtorka postanowiła dać nam chwilę wytchnienia i na chwilę znów nas rozbawić. „W zamku tej nocy” to przezabawna wariacja wokół klasycznego romantycznego dramatu, wokół Szekspira, Słowackiego, Mickiewicza. „Szaławiła” natomiast znów zabiera nas do magicznego świata Lichotki (a raczej tego, co z niej zostało). Oda w towarzystwie Bazyla gwarantuje niesamowitą zabawę i kupę śmiechu. Ale Kiśl stał się starym dobrym Kiślem tylko na chwilę. 

Dwa ostatnie opowiadania uważam za najlepsze. „Cały świat Dawida” chyba najbardziej przypadł mi do gustu, bowiem styl nasuwał mi na myśl Rafała Cuprjaka. Z resztą nie tylko styl, bowiem także historia, ponura i przykra opowieść o niespełnionych ambicjach, o przytłaczającej szarej rzeczywistości i ludzkich słabościach była dość „cuprjakowa”. 

O ostatnim, tytułowym opowiadaniu nie powiem zbyt wiele, bo na samo wspomnienie zbiera mi się na płacz. To nie jest tak, że czytając „Pierwsze Słowo”, łezka zakręciła mi się w oku ze wzruszenia. Nie. Po skończonej lekturze płakałam jak bóbr przez dobre pół godziny. To niesamowite opowiadanie przeraża, zasmuca, wręcz poniewiera emocjonalnie, pozostawiając czytelnika ze zwyczajnym, najczystszym smutkiem i pustką. 

Wszystkie opowiadania w zbiorze łączy tak naprawdę motyw śmierci, co wyjaśnia tę przepiękną, zachwycającą okładkę stworzoną przez Tomasza Majewskiego. Ale nie tylko śmierć charakteryzuje Pierwsze Słowo. Wszystkie nowe opowiadania (bo niektóre powstały już wcześniej i gdzieś kiedyś publikowane były) łączy tematyka relacji rodzic-dziecko i wszystkiego, co z tą niejednokrotnie trudną relacją związane. I mam wrażenie, że ma to jakiś związek z faktem, że Kisiel na przestrzeni tych lat sama matką się stała. Jak wiele jest więc rzeczywistości w tych opowiadaniach fantastycznych? Ile prawdy i ile w tym wszystkim prawdziwego Kiśla? Boję się na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. 

Każde z opowiadań utrzymuje wysoki poziom, a różnorodność tematyczna i gatunkowa podkreśla wyjątkowy kunszt Ałtorki. Moje ochy i achy pod adresem języka i stylu Marty Kisiel chyba nigdy się nie skończą. Teraz do tego mogę dorzucić jeszcze zachwyt nad nieskończonością jej wyobraźni oraz uniwersalność tematyczną i gatunkową. 

Pierwsze Słowo pokazuje, że Marta Kisiel umie nie tylko w humor, bamboszki i różowe króliki. Udowadnia, że Marta Kisiel to nie tylko mistrzyni słowa, języka i różnorodnych z nimi zabaw. Pierwsze Słowo to nieco inny Kisiel – dojrzały, pesymistyczny, szokujący i skłaniający do refleksji. Ja tego Kiśla całą sobą kupuję i jeżeli dalej ma to tak wyglądać, to Ałtorka może sobie ciągle „nie umieć w opowiadania”. A ja nadal fanką opowiadań nie będę. 

Podsumowanie:
Autor: Marta Kisiel 
Tytuł: Pierwsze Słowo
Strony: 320
Wydawnictwo: Uroboros – GW Foksal
Moja ocena: 11/10
6
Podziel się

Ach, co to były za Targi... Trzeci raz już miałam możliwość uczestniczenia w Krakowskich Targach Książki i nie przesadzę, jeżeli powiem, że były to najlepsze ze wszystkich. Wycisnęłam z nich wszystko co się dało i jeszcze trochę na dokładkę. Ale po kolei. 

Na samym wstępie chciałabym podziękować swojemu Mężowi, który na te trzy dni został sam (!) z Pokurczem i zajął się nim wzorowo. Ba! Nawet pranie wstawił i obiady gotował! Jestem z Ciebie dumna, kochanie i bardzo Ci dziękuję. Kolejną osobą, bez której ta wycieczka by się nie udała jest Adrian, który przyjął mnie pod dach na te 3 dni, dotrzymywał mi towarzystwa, karmił mnie, poił i niezmiernie rozbawiał. Dziękuję Wam chłopaki za wszystko, bez Was to wszystko byłoby niemożliwe. 

Dziękuję Wojciechowi Klęczarowi za książkę z wyjątkową dedykacją (moje życie na pewno usłane będzie sukcesami), za uroczy wieczór w Pierwszym Lokalu na Stolarskiej oraz za pokazanie nam świetnego klubu, w którym co prawda było karaoke, jednak wcale nie już nie takie świetne. Dziękuję także Kasi, która towarzyszyła nam do samego końca (gdzieś tak około 4:00 rano!). Przypadkowe spotkania są zawsze bardzo owocne i zapamiętam ten wieczór do końca życia.

A teraz już Targi, które w tym roku rozpoczęło wyjątkowe spotkanie z jednym z moich ulubionych pisarzy skandynawskich – Thomasem Eriksonem. Niezapomniane 15 minut, podczas których wzajemnie sobie dziękowaliśmy, tuliliśmy się i znów sobie dziękowaliśmy. Cieszę się, że udało mi się wywołać łzy wzruszenia, przynosząc „taaaaakie stare książki” (seria thrillerów z Alexem Kingiem). Niesamowite spotkanie, niesamowity człowiek. Zapamiętam ten dzień do końca swojego życia.

Później nadszedł czas na poszukiwanie szatni. Borze Tucholski, choć miałam ze sobą mapę i pytałam mnóstwa ludzi o drogę, wciąż kręciłam się w kółko, nie mogąc znaleźć tego magicznego miejsca. I tak przez pół godziny... Z jednej strony przebycie całej hali w zimowej kurtce nie jest najlepszym pomysłem, z drugiej jednak usunięcie szatni z głównego holu dało dużo więcej miejsca dla chcących dać wytchnienie zmęczonym nogom. Jak dla mnie pomysł trafiony!

Oddawszy kurtkę do szatni ustawiłam się w kolejce do Jakuba Małeckiego (a nie była to kolejka z rodzaju tych krótkich), który okazał się być bardzo miłym i skromnym facetem (z wyjątkowo poważnym poczuciem humoru!). Dziękuję za podpisanie wszystkich książek oraz za nadzwyczajną dedykację w Dygocie. Pozostań zawsze tak niezwykle zwyczajny.

Z tego miejsca pragnę podziękować także Wydawnictwu SQN, za świetną promocję „3 za 2”. Dzięki Wam kupiłam zdecydowanie więcej książek niż planowałam i to właśnie u Was zostawiłam większość swoich pieniążków. Nie żałuję ani grosika! Stworzyliście na swoim stoisku niesamowitą atmosferę, przez którą ciężko mi było w ogóle stamtąd odejść. Świetna robota!

Do Kiśla ledwo się zdążyło, ale się zdążyło! Kiśl jak obiecał, tak zrobił – nie zapomniał mnie już i poznał już z daleka. Marta, Tobie to nawet nie wiem, za co mam dziękować, musiałabym stworzyć chyba osobny post dziękczynny. Zatem w skrócie: za wszystkie książki, dzięki którym odrywam się od rzeczywistości, za to, że dzięki Tobie uwierzyłam kilka lat temu w polską literaturę współczesną i za wszystkie dobre rady dotyczące oswajania Pokurcza z czytaniem. I oczywiście za plakat, który dumnie zdobi ścianę w mojej sypialni, więc cudownie magiczna okładka Pierwszego Słowa jest zwykle pierwszym, co widzę, gdy otwieram oczy. Wielkie dzięki i do zobaczenia, mam nadzieję, za rok! Możliwe, że wtedy nie zapomnę już zabrać ze sobą syna :)

Aneta Jadowska. Tu będzie krótko. Jeszcze nie zapoznałam się z Twoją twórczością (shame on me!), ale już się obkupiłam i przebieram nóżkami, czekając aż nadejdzie Twoja kolej. Tylko proszę, pomóż mi rozszyfrować tę dedykację, coś mi na szybko skrobnęła, szalona kobieto! Dzięki <3

Kolejne podziękowania wędrują do Janka i jego fantastycznej Małżonki za zorganizowanie niezapomnianego wieczoru i, oczywiście, za prezent dla Dexterka. Od kilku dni moje dziecko potrafi siedzieć w pokoju i przez dwie godziny wrzuca kredki do pudełka, wyciąga kredki z pudełka, próbuje malować kredkami po wszystkim, co go otacza, aby potem znów wrzucić je do pudełka. Ja nigdy tak czysto w domu nie miałam! Jesteście niesamowici, a atmosfera, którą tworzycie sprawia, że miałam ochotę z Wami zamieszkać :) I oczywiście za podpis najsłynniejszego krakowskiego trupa, co to o poranku wypływa.
Agnieszko, dziękuję za polecenie mi kilku naprawdę świetnych tytułów dla Pokurcza. Dziękuję za towarzystwo i miłe rozmowy. Uściskaj ode mnie swoje pociechy! Chciałabym także podziękować wszystkim, którzy też tam byli, a których imion niestety nie zapamiętałam (nigdy nie miałam do tego zdolności, a było Was naprawdę sporo). DZIĘKUJĘ!



Niedziela upłynęła już na spokojnym przemierzaniu stoisk i kupowaniu prezentów dla całej rodziny. Przede wszystkim jednak dla Pokurcza Pierworodnego, którego targowy stosik nieco przerósł mój! Co prawda kredki od Janka wywołały dużo większą ekstazę niż kolorowe książeczki z kartonu, ale i tak było warto. W jednej książeczce Dex znalazł obrazek z kaczką i gapi się w niego, uderzając palcem i krzycząc na pół osiedla „kwa, kwa, kwa”. A spróbować mu tylko tę stronę przerzucić... Kwa! I kropka.

Na koniec chciałabym jeszcze podziękować pracownikom stoiska Tania Książka za wspaniałe prezenty – kubek, torby i masę zakładeczek. Nie spodziewałam się tego, a już na pewno nie w takich ilościach. Dzięki śliczne.

W tej relacji wielokrotnie padły słowa: „niezapomniany”, „niezwykły” oraz „dziękuję”. I to niech będzie jedyne podsumowanie tych dwóch intensywnych dni.
Do zobaczenia za rok! Mam nadzieję, że z wieloma z Was poocieram się jeszcze w dusznych i głośnych halach EXPO Kraków.
Słowo i Poezja!
Cześć! 
0
Podziel się
Nowsze posty Starsze posty Strona główna

Obserwuj

  • facebook
  • instagram
  • googleplus
  • pinterest

Popularne posty

  • Morderstwo, romans i pies – „Morderstwo w Hotelu Kattowitz” [recenzja]
    Czy może być coś lepszego niż dobra lektura po wykańczającym, nad wyraz intensywnym czasie? Czy istnieje lepszy sposób na odpoczynek po ż...
  • Pomarańczowym tunelem w chaos.
    Nie jest łatwo być czytelnikiem tak wybrednym, z bliżej nieokreślonym gustem i na dodatek tak bardzo skrajnym. Właśnie to ostatnie sp...
  • Nikt tak naprawdę nie dorasta – „Magiczne Lata” [recenzja]
    Nie śpiesz się do dorosłości. Staraj się pozostać chłopcem tak długo, jak to tylko możliwe, bo gdy raz stracisz moc magii, pozostaniesz...
  • Tam, gdzie Licho śpi
    Jak coś jest dobre, to po prostu dobre jest i należy powiedzieć to głośno, wykrzyczeć wszem wobec i każdemu z osobna. Zapraszam Was zate...
  • Za późno zawsze przychodzi za wcześnie – „Koniec Warty” [RECENZJA]
    Otóż niektórzy nierozważnie trwonią to, za co inni sprzedaliby duszę: zdrowe, wolne od bólu ciało. A dlaczego? Bo są zbyt ślepi, okalecz...

Archiwum bloga

  • ►  2019 (19)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (11)
  • ▼  2018 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ▼  listopada (6)
      • Wszędzie czuję się tak, jakbym był gdzieś obok – „...
      • ...nie wiedzieć tego wszystkiego, nie znać tych my...
      • I zaczyna się era rządów prawa. I sprawiedliwości ...
      • Garstka wszystkiego i trup – „Trup na plaży i inne...
      • Duch w burdelu, czyli 50 twarzy Marty Kisiel – „Pi...
      • 22. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie [relacja]
    • ►  października (1)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2017 (7)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2016 (10)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (1)

Autorzy

Marta Kisiel (7) Remigiusz Mróz (5) Jakub Małecki (4) Aneta Jadowska (3) Stephen King (3) Wojciech Klęczar (3) Artur Laisen (2) Daniel Keyes (2) Donna Tartt (2) John Irving (2) Krzysztof Bonk (2) Rafał Cuprjak (2) Rafał Niemczyk (2) Robert McCammon (2) Ahsan Ridha Hassan (1) Alice Sebold (1) Dawid Kain (1) Elizabeth Adler (1) Gabriele Clima (1) Jo Nesbø (1) Jonathan Carroll (1) Katarzyna Rupiewicz (1) Marta Galewska-Kustra (1) Marta Obuch (1) Mary Shelley (1) Maurice Herzog (1) Monika Kassner (1) Paulina Wróbel (1) Richard Chizmar (1) Richard Morgan (1) Robert Szmidt (1) Szczepan Twardoch (1)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Copyright © 2016 białe mebelki

ThemeXpose & Blogger Templates