białe mebelki
  • Recenzje
    • Powieść
    • Opowiadania
    • Literatura faktu
    • Poradnik
  • Matka Polka Recenzentka
    • Książeczki Dla Najmłodszych
    • Dla starszych
    • Dla Rodzica
  • Lifestyle
    • Karotka w garach
    • Karotka na szmacie
    • Zagubiona w czasie
    • Zbrodnia na macierzyństwie
  • Inne
    • ŚBK
    • Relacje
    • Wywiady
    • Zapowiedzi
    • Akcje

Korzystaj z każdej okazji, jaka ci się trafi na tym świecie, choćby miało ich być chwilami za wiele, bo pewnego dnia okazje się kończą, wiesz?

Są takie książki, które zaraz po przeczytaniu pozostawiają czytelnika w niemej zadumie nad utraconą młodością, miłością lub straconymi marzeniami. Są takie książki, których treść zmusza do refleksji nad życiem. Ba! Jest mnóstwo takich książek i każdy z Was przynajmniej raz w życiu taką czytał. Ja czytałam takich wiele. Książki, które wywołują emocje i burzę myśli należą do gatunku moich ulubionych. I taką właśnie pozycją jest Hotel New Hampshire Johna Irvinga.

Hotel New Hampshire to historia prawdziwa. Nie – nie jest oparta na autentycznych wydarzeniach, a mimo to jest niezwykle prawdziwa. John Irving to nie tylko wybitny gawędziarz, ale także bystry obserwator, który opowiada nam poniewierającą i targającą emocjami oraz intelektem historię rodziny Berrych.  Historię, która wśród czytelników wywołuje dwie reakcje – całkowitą apoteozę lub zniesmaczenie. To drugie wynikać może z pojawiających się w powieści schematów oraz zbyt dosadnej oraz infantylnej estetyki i percepcji świata. Ja zdecydowanie należę do grupy otaczającej tę wyjątkową estetykę nie tylko uwielbieniem, ale także czcią! 

Wzruszającą i przerażającą historię Berrych obserwujemy oczami Johnny'ego – jednego z synów Wina i Marry, młodszego brata Franka i Franny oraz starszego brata Lily i Jajo. Poznajemy ją od samego początku – od momentu poznania się Wina i Marry. Patrzymy na ich trudną, dojrzewającą miłość, na problemy, z którymi musieli sobie radzić. Tym bardziej, że Win, głowa rodziny, to wiecznie żyjący w przyszłości marzyciel, a to nikomu nie ułatwia życia. Jest jednak niesamowicie czułym i kochającym ojcem i mężem oraz wielbicielem... niedźwiedzi i hoteli. I właśnie dlatego, zupełnie irracjonalnie, postanawia otworzyć w małym Dairy swój wymarzony hotel – Hotel New Hampshire.


Nic tylko marzymy, bez końca, a nasze mrzonki wymykają nam się z rąk – prawie tak żywe, jak tylko potrafimy sobie wyroić. Tak już jest, czy się to komu podoba, czy nie. A skoro nie chce być inaczej, wiecie czego każdy z nas potrzebuje? Dobrego, mądrego niedźwiedzia.
***
Pomyślałem, że ojciec istotnie musi być najbardziej „wzięty z wyobraźni”, bo jest najmniej rzeczywisty – najmniej (z nas wszystkich) chodzi po ziemi.

I to właśnie za murami tego hotelu, w jego licznych pokojach dzieje się prawdziwe życie. Na pierwszy plan wysuwają się skomplikowane rodzinne relacje tego niezwykłego rodzeństwa –niedosłyszącego małego Jajo, karlicy, zdeklarowanego geja, kochających się kazirodczą miłością Johnny'ego i Franny oraz psa Smutka, który zawsze wypływał na powierzchnię i zabił przynajmniej dwie osoby, sam będąc już martwym. Hotel ten stał się ich domem, miejscem, w którym powoli uczyli się życia, doświadczając go niestety z tej najgorszej strony. Miejscem również niezwykłym, gdzie kryły się toalety z maleńkimi kiblami, stoły i krzesła przyśrubowane do podłogi, i gdzie wszyscy hotelowi goście byli na podsłuchu, a gospodarze zaszajbowani na amen.

A ponieważ wszystko tutaj kręci się wokół hoteli i niedoścignionej przyszłości, o której bezustannie marzy Win, rodzina porzuca ten niezwykły dom. Za sprawą kilku zdarzeń i listu od starego przyjaciela Berrych – Freuda, postanawia wyjechać do Austrii, gdzie mają prowadzić inny hotel. Ten także w końcu stanie się nie tylko kolejnym Hotelem New Hampshire, ale także ich nowym domem. I to nie byle jakim! Domem kipiącym seksem i abstrakcją, domem pełnym rozpusty, ale także miłości i tragedii.

Oczami Johnny'ego (którego porównać mogę do postaci Kamila Kuranta) oglądamy więc amerykańską rodzinę zanurzoną w dekadenckiej atmosferze Europy lat 60. – Wiednia owładniętego płatnym seksem i ideologicznymi terrorystami. Bo w takim właśnie miejscu przyszło żyć dorastającym, oswajającym życie dzieciom Wina i Marry. Europejski Hotel New Hampshire bowiem zamieszkiwany był głównie przez prostytutki, ekstremistów oraz... gadającego niedźwiedzia skrywającego pod swoim futrem zagubioną i zakompleksioną duszyczkę. Wszyscy oni mieli ogromny wpływ na kształtowanie się osobowości rodzeństwa oraz na dalsze życie całej, choć niepełnej już, rodziny.

John Irving w Hotelu New Hampshire porusza wiele trudnych problemów: życie w przyszłości, kazirodztwo, homoseksualizm, prostytucję, terroryzm, życie po stracie najbliższych osób, samobójstwo, próbę odnalezienia swojego miejsca na ziemi, bezsensowną gonitwę za marzeniami. Jednak największym i najważniejszym z nich uczynił gwałt – zaczynając od samego aktu, przez traumę, lęk, wyparcie, wściekłość, aż do ostatecznego się z nim rozprawienia. I zaznaczyć muszę, że to ostatnie wywołuje chyba najwięcej skrajnych emocji.

Już wtedy mieliśmy jednak pierwsze przebłyski tego rozczarowania, które należałoby odnotować w każdym rzetelnym elaboracie na temat zemsty. Wszystko, co zrobiliśmy Chipperowi, okazało się w sumie mniej straszne niż krzywda, którą on wyrządził Franny – bo gdyby szale się zrównały, dla nas samych byłoby tego za wiele.
Przez resztę życia czułem się tak, jakbym wciąż trzymał Chippera Dove pod pachami, kilkanaście centymetrów nad jezdnią Siódmej Alei. Właściwie nic się z nim nie dawało zrobić – można go było najwyżej odstawić na ziemię. I tak już miało zostać. Każdy ma swojego Chippera, którego wiecznie tylko podnosi i odstawia z powrotem.

Za jeden z największych atutów tej książki uważam kreację bohaterów. To oni są najbardziej autentycznym elementem historii – są to postaci, które naprawdę umieją się śmiać, płakać i kochać niemal do utraty zmysłów. Irving stworzył doskonałą mozaikę osobowości, galerię charakterów z krwi i kości. Wniknął głęboko w psychikę swoich bohaterów i wyciągnął z niej to, co najbardziej fascynujące i przerażające. Ponadto opowiadając nam losy rodu Berrych, wykorzystał wszystko to, co w realnym życiu jest najprawdziwsze – seks, dramat i komedię. I to komedię czarną, najczarniejszą, podszytą ostrą ironią, pełną smutku (a nawet Smutka!). Choć Hotel New Hampshire to powieść prawie impresjonistyczna, z przejaskrawionymi obrazami i dominującą abstrakcją, autor całkowicie odrzuca jakiekolwiek piękno, jakąkolwiek estetykę w potocznym rozumieniu. W zamian za to w mistrzowski sposób kreuje tragikomiczną opowieść o prawdziwym życiu. Opowieść, która wwierca się w umysł, zniesmacza, obraża, bawi, zaskakuje i wzrusza. Irving bezwstydnie gra na uczuciach czytelników, którzy tańczą dokładnie tak, jak on tego chce.

W hotelu "New Hampshire" jesteśmy zaszajbowani na amen – ale cóż znaczy odrobina powietrza w rurach, a choćby i kupa gówna we włosach wobec miłych wspomnień?

Liczni malkontenci twierdzą, że gdy przeczytasz choć jedną książkę Johna Irvinga to tak, jakbyś przeczytał je wszystkie. Nie wiem, czy to prawda, ale wiem, że wszystkie chciałabym przeczytać. Chcę znów dać się emocjonalnie sponiewierać, psychicznie wyniszczyć i zostać na wiele miesięcy z książkowym kacem. Bo pomimo tego całego wstrętnego dramatu, wulgarnych i niemal odrażających opisów aktów seksualnych i sytuacji, które wzbudzają moralne zniesmaczenie, Hotel New Hampshire to tragifarsa o przemierzaniu świata w poszukiwaniu tego, czego nie ma. Jest to jednak przemierzanie szczęśliwe, bo pełne prawdziwej miłości. Ta nadzwyczajna rodzina pokazuje, że w bliskości wcale nie liczy się normalność a lojalność. Szczęśliwe zakończenia to natomiast luksus, na jaki może pozwolić sobie tylko fikcja. A mimo to i tak wszystko kończy się szczęśliwie. Poniekąd...

Dopisałeś szczęśliwe zakończenie.
Pomyślałem, że chyba niezupełnie. Ale wiedziałam, że uwzględniając wszystkie okoliczności – smutek, nieszczęście, miłość – sprawy mogły się potoczyć znacznie gorzej.

Autor: John Irving
Tytuł: Hotel New Hampshire
Strony: 560
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Moja ocena: 10/10

Mijajcie zdrowi otwarte okna!
I czytajcie.
Słowo i poezja! 


6
Podziel się

Otóż niektórzy nierozważnie trwonią to, za co inni sprzedaliby duszę: zdrowe, wolne od bólu ciało. A dlaczego? Bo są zbyt ślepi, okaleczeni emocjonalnie lub egocentryczni, żeby za ciemną krzywizną ziemi zobaczyć następny wschód słońca. Które zawsze wschodzi, jeśli tylko wciąż oddychamy.

W życiu każdego pojawia się w końcu poczucie przemijającego bezpowrotnie czasu i nieuchronnie zbliżającej się śmierci. Ta świadomość dopadała chyba również niekwestionowanego króla horroru – Stephena Kinga, bowiem w jego książkach coraz częściej pojawia się motyw śmierci i przemijania (Doktor Sen, Joyland, Przebudzenie). W bohaterach kreowanych przez pisarza widocznych jest coraz więcej jego lęków. Nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że pisarz sam skończył już 69 lat i, na nieszczęście dla swoich fanów, jest już bliżej niż dalej.

King przez wiele lat swojej twórczości przyzwyczaił wiernych czytelników do nadnaturalnych suspensów, mrożących krew w żyłach scen z najgorszych koszmarów, głębokiego psychologizmu swoich bohaterów, barwnych opisów czy dziecięcego sentymentalizmu. Nigdy nie lubił również traktowania go jako pisarza horrorów – stworzył bowiem wiele historii stricte fantasy czy kilka dramatów społecznych. Wszyscy jednak bardzo zdziwili się, gdy w 2014 roku na runku pojawiła się pierwsza powieść detektywistyczna Pan Mercedes. Był to całkiem udany debiut na gruncie kryminalnej literatury, jednak niektórych zdziwił fakt, że King postanowił stworzyć całą trylogię o przygodach emerytowanego detektywa Billa Hodgesa. O ile Pan Mercedes był świetnie skonstruowanym kryminałem, o tyle Znalezione nie kradzione nie spotkało się już z takim entuzjazmem. Przypadek gonił przypadek, a nasi bohaterowie mieli niesamowite wręcz szczęście. Co innego w przypadku zakończenia trylogii. Koniec Warty jest bowiem świetnie skonstruowaną książką, idealnym zamknięciem i doskonałym zakończeniem cyklu.   

Minęło już 6 lat od pamiętnej katastrofy pod City Center. Emerytowany detektyw Bill Hodges wraz ze swoją wspólniczką Holly Gibney prowadzą dobrze prosperującą firmę „Uczciwi znalazcy”. Bill wciąż posiada jednak tłumioną od lat obsesję na temat zabójcy z mercedesa – Brady'ego Hartsfielda. Ten natomiast leży w  Klinice Traumatycznych Uszkodzeń Mózgu i niczego nieświadomy prowadzi swoje katatoniczne życie, nikomu nie zagrażając. Tak się przynajmniej wszystkim wydaje.

Brady co prawda nie odzyskał kontroli nad swoim ciałem, jednak jest w pełni świadomy. Mało tego – jego zmasakrowany amatorskim happy slapperem mózg zyskał zupełnie nowe, nadprzyrodzone zdolności. Hartsfield nie tylko może wnikać w umysły innych ludzi, ale także przejąć nad nimi kontrolę lub za pomocą podrasowanych konsol wprowadzić niczego nieświadomych użytkowników w stan hipnozy i namawiać ich do różnych rzeczy.

Kiedy dochodzi do serii samobójstw osób związanych z katastrofą pod City Center i pośród niedoszłych ofiar udaremnionego zamachu na koncercie Round Here, Bill i Holly są pewni, że stoi za tym nikt inny, a Brady. Jak to jednak możliwe, skoro delikwent leży w Klinice, robi pod siebie i ślini się, jak niemowlę? Hodges i Gibney są całkowicie świadomi tego, że nikt im nie uwierzy, a to zdecydowanie nie ułatwia sprawy. Podobnie jak fakt, że Bill jest poważnie chory i nie zostało mu dużo czasu.

Zły los lubi złe towarzystwo.

W powieści Koniec Warty nie uświadczymy tego, z czego King jest znany. Żadnych retrospekcji, żadnych opisów spowalniających akcję, żadnego ubierania wydarzeń w scenografię. Mocno zaakcentowana jest natomiast presja czasu, potęgowana przez coraz większą falę samobójstw, chorobę Billa i... warunki atmosferyczne. Ogólnie jest źle, a czytelnik cały czas ma wrażenie, że za chwilę będzie jeszcze gorzej. I bynajmniej nie jest to wrażenie mylne. Akcja wciąż przyśpiesza, nie ubłagalnie zbliżając się do kulminacyjnego momentu. Czas działa na niekorzyść Hodgesa i jego przyjaciół, ale także na niekorzyść Hartsfielda – wszyscy w pośpiechu popełniają jakieś błędy. 

Nie zabrakło natomiast tego, co ja lubię najbardziej. King jest bowiem mistrzem nie tylko wywoływania w czytelnikach pierwotnych lęków, ale także do tworzenia świetnego tła społecznego i profilowania psychopatów. Poznajemy więc owładniętą rządzą zemsty psychikę Brady'ego od podszewki. Bill ma obsesję na punkcie Hartsfielda, ten natomiast na punkcie starego Det. Em. A to szaleństwo nie może prowadzić do niczego dobrego... 

Nie ma nic lepszego niż to, czego się nie widzi.

Łącząc elementy klasycznej powieści detektywistycznej i mrocznego thrillera oraz wykorzystując znany już w twórczości Stephena Kinga motyw telekinezy (Carrie), pisarz stworzył świetną książkę, od której niemal nie sposób się oderwać. Koniec Warty to zdecydowanie najlepsza książka z cyklu o Panu Mercedesie – idealne domknięcie przygód starego detektywa i jego paczki. Zakończenie jednak złamało mi serce i pozostawiło mnie z książkowym kacem.
Choć uczciwie muszę przyznać, że było to zakończenie doskonałe....

Podsumowanie:
Autor: Stephen King
Tytuł: Koniec Warty
Strony: 559
Wydawnictwo: Albatros
Moja ocena: 8+/10

4
Podziel się
Nowsze posty Starsze posty Strona główna

Obserwuj

  • facebook
  • instagram
  • googleplus
  • pinterest

Popularne posty

  • Morderstwo, romans i pies – „Morderstwo w Hotelu Kattowitz” [recenzja]
    Czy może być coś lepszego niż dobra lektura po wykańczającym, nad wyraz intensywnym czasie? Czy istnieje lepszy sposób na odpoczynek po ż...
  • Sekrety to kłopot, może największy kłopot ze wszystkich – „Pudełko z Guzikami Gwendy” [recenzja]
    Sekrety to kłopot,może największy kłopot ze wszystkich.Obciążają umysł i zajmują miejsce na świecie. Jak byś się zachował, gdybyś miał...
  • [Matka Polka Recenzentka]: Krótka opowieść o tym, dlaczego moje dziecko będzie opóźnione
    * Witam. Proszę mi wybaczyć śmiałość. Bo widzę że czyta Pani dziecku książki i na siłe chce mu Pani ksiazki zaszczepic. Chcialbym się Pani ...
  • Są inne Annapurny w życiu człowieka – „Annapurna” [recenzja]
    Ach, jak ja kocham góry! Trampeczki, plecaczek i jazda! Na koniec grzaniec luz zimne piwo – w zależności od pory roku. Choć góry wolę ...
  • ...nie jestem człowiekiem, jestem nikim, nie ma mnie, nie istnieję – „Król” [recenzja]
    Długo zastanawiałam się, jak w ogóle zacząć tę recenzję. Zacznę więc szczerze.  Czytając  Króla  Szczepana Twardocha, nie mogłam oprzeć...

Archiwum bloga

  • ►  2019 (19)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2018 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (6)
    • ►  października (1)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2017 (7)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  stycznia (1)
  • ▼  2016 (10)
    • ▼  grudnia (2)
      • Zaszajbowani na amen! – „Hotel New Hampshire” [rec...
      • Za późno zawsze przychodzi za wcześnie – „Koniec W...
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (1)

Autorzy

Marta Kisiel (7) Remigiusz Mróz (5) Jakub Małecki (4) Aneta Jadowska (3) Stephen King (3) Wojciech Klęczar (3) Artur Laisen (2) Daniel Keyes (2) Donna Tartt (2) John Irving (2) Krzysztof Bonk (2) Rafał Cuprjak (2) Rafał Niemczyk (2) Robert McCammon (2) Ahsan Ridha Hassan (1) Alice Sebold (1) Dawid Kain (1) Elizabeth Adler (1) Gabriele Clima (1) Jo Nesbø (1) Jonathan Carroll (1) Katarzyna Rupiewicz (1) Marta Galewska-Kustra (1) Marta Obuch (1) Mary Shelley (1) Maurice Herzog (1) Monika Kassner (1) Paulina Wróbel (1) Richard Chizmar (1) Richard Morgan (1) Robert Szmidt (1) Szczepan Twardoch (1)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Copyright © 2016 białe mebelki

ThemeXpose & Blogger Templates