białe mebelki
  • Recenzje
    • Powieść
    • Opowiadania
    • Literatura faktu
    • Poradnik
  • Matka Polka Recenzentka
    • Książeczki Dla Najmłodszych
    • Dla starszych
    • Dla Rodzica
  • Lifestyle
    • Karotka w garach
    • Karotka na szmacie
    • Zagubiona w czasie
    • Zbrodnia na macierzyństwie
  • Inne
    • ŚBK
    • Relacje
    • Wywiady
    • Zapowiedzi
    • Akcje
Czy może być coś lepszego niż dobra lektura po wykańczającym, nad wyraz intensywnym czasie? Czy istnieje lepszy sposób na odpoczynek po życiowych zawirowaniach i emocjonujących zmianach niż świetna historia, która jednocześnie bawi, wzrusza i trzyma w napięciu? 
Morderstwo w Hotelu Kattowitz Marty Matyszczak wpadło w moje ręce w najbardziej odpowiednim momencie. Takiej książki właśnie potrzebowałam, taką historię chciałam poznać i naprawdę żałuję, że piąta część z serii „Kryminału pod psem” była moją pierwszą. 






Cały tekst: https://bialemebelki.pl/recenzja-morderstwo-w-hotelu-kattowitz/

Białe Mebelki
0
Podziel się

Czy ja w ogóle jestem kobietą? Takie pytanie zadaję sobie za każdym razem, kiedy sięgam po jakąkolwiek pozycję z literatury typowo kobiecej, czyli w sumie rzadko, bo katować się nie lubię. W ramach poszerzania swoich literackich horyzontów postanowiłam jednak sięgnąć po takową książkę, którą zarekomendowała mi Pani Bibliotekarka. Tym bardziej, że blurb raczej mnie zachęcił. 

„Jestem w niebezpieczeństwie. Musisz mi pomóc. Błagam spotkaj się ze mną w Wenecji”. Właścicielka paryskiego antykwariatu jest zaskoczona rozpaczliwym telefonem od obcej kobiety. Tym bardziej że nieznajoma twierdzi, że wie coś o jej narzeczonym, który dzień przed planowanym ślubem zniknął bez słowa wyjaśnienia… Z niepokojem, ale i z nadzieją Preshy wyrusza do Wenecji. Nie podejrzewa, że została uwikłana w sieć kłamstw, podstępów i zbrodni.

Taki oto zaraz fabuły znalazłam z tyłu książki. Uwierzyłam więc, że nie będzie tak źle, że to może nie będzie zwyczajny romans, że te thrillerowe wątki sprawią, że będę się świetnie bawiła. Och, jakże się pomyliłam. Znów się pomyliłam. Spotkanie w Wenecji Elizabeth Adler jest bowiem niczym innym jak zwyczajnym romansidłem pełnym bohaterek, których naprawdę nie potrafię zrozumieć (choć bardzo się starałam!), sztampowych kreacji czarnych charakterów i jednego cudownego mężczyzny. I chyba niedługo stracę zaufanie do bibliotekarzy! 

Cała recenzja: https://bialemebelki.pl/recenzja-spotkanie-wenecji/

Białe Mebelki
0
Podziel się

Pokurcz ostatnimi czasy zaczytuje książeczki z serii Przesuń Paluszkiem. Z niesłabnącym uśmiechem na małej buzi przesuwa tym paluszkiem i nadziwić się nie może. Po kilku tygodniach zabawy, podsumowuję więc zalety tych książeczek. Wad bowiem nie odnotowałam. 

Seria Przesuń Paluszkiem od Wydawnictwa WILGA to kartonowe książeczki, które mają za zadanie rozwijać motorykę małą (czyli motorykę palców i dłoni) u małych dzieci. W jaki sposób? A no, w wyjątkowo prosty. Każda strona zaopatrzona została w ruchome elementy, które można przesuwać (no kto by pomyślał!) właśnie paluszkiem. A Pokurcz sobie tym paluchem gmera tam czasem bardzo, bardzo długo, ku mojej niezmąconej radości. Gabriele Clima stworzyła książeczki, które nie tylko pomagają maluchom rozwijać motorykę, ale także rozbudzają ciekawość świata i dają możliwości polepszenia wyobraźni (również rodziców). W książeczkach nie ma bowiem zbyt wiele tekstu. Dzięki temu sami możemy opowiadać dziecku, co dzieje się na ruchomych obrazkach. A co się dzieje?

Cała recenzja: https://bialemebelki.pl/mpr-przesun-paluszkiem/

Białe Mebelki
0
Podziel się

Nie często mam okazję pisać recenzje przedpremierowe. Nie do końca nawet wiem, jak je odpowiednio skonstruować. Na moich barkach spoczywa ciężar opowiedzenia o książce tak, aby zbyt wiele nie zdradzić, przemycić w tekście jedynie esencję, która zachęci innych do sięgnięcia po dany tytuł. Cóż… przyszedł czas na recenzję Tajemnicy Sary H., która swoją premierę będzie miała już 6 marca. Do dzieła więc! 

Przyznam szczerze, że do debiutantów zwykle podchodzę sceptycznie i raczej niechętnie. Mam świadomość tego, że jest to krzywdzące, bowiem każdy kiedyś zaczynał, prawda? I za każdym razem, kiedy sięgam po debiut tak dobry, jak ten Pauliny Wróbel, marzy mi się, żeby wszystkie pierwsze dzieła tak właśnie wyglądały. 

Cała recenzja: https://bialemebelki.pl/recenzja-tajemnica-sary-h/

Białe Mebelki
0
Podziel się

Skandynawska literatura kryminalna swoje lata świetności ma już dawno za sobą. Ludziom znudziły się mroźne, ponure klimaty północy i krew barwiąca śnieg na karmazynowy kolor. Moja fascynacja tą literaturą także już osłabła (szczególnie po ogromnym rozczarowaniu Laurą J. K. Johanssona) i niezwykle rzadko sięgam po książki pochodzące z tamtych rejonów. Ominęła mnie więc wielka fascynacja Jo Nesbø i cyklem o detektywie Harrym Hole'u. W ramach pewnego wyzwania postanowiłam jednak sięgnąć po Pierwszy śnieg – siódmy tom tegoż cyklu.

Kiedy pierwszy śnieg pokrył ulice Oslo, na podwórku Brite Becker stanął bałwan. Nie był on jednak dziełem jej syna i męża. Tego samego dnia kobieta ginie. Komisarz Harry Hole tymczasem dostaje anonimowy list, którego autorem jest tajemniczy „Bałwan”. Zaczyna zauważać pewne związki między tajemniczymi zaginięciami zamężnych kobiet na przestrzeni kilku ostatnich lat – zawsze wtedy, gdy pojawia się pierwszy śnieg. Podejrzewa, że w Norwegii grasuje seryjny morderca, a sam Bałwan może okazać się największym zbrodniarzem, jakiego znał ten kraj. Kim jest Bałwan? Jakie tajemnice z przeszłości wyjdą na jaw? Kogo jeszcze dopadnie psychopata, zanim zostanie złapany? I czy aby na pewno ten, kto został złapany, jest Bałwanem?  

Lubię kryminały, których autor bez skrupułów pogrywa sobie z czytelnikiem. Nesbø prowadzi natomiast grę pozorów na najwyższym poziomie. Podrzuca tropy, pozwala myśleć nam, że wiemy, aby w krótkiej chwili, za sprawą jednego maleńkiego szczegółu udowodnić, jak łatwo jest się pomylić. Bardzo cenię sobie również fakt, że Harry Hole nie do końca jest szablonowym bohaterem. Fakt – nadużywa alkoholu, jest zarozumiały i ma różnorodne problemy. Nie odniosłam jednak wrażenia, żeby był jakoś nad wyraz uzdolniony, posiadał nadprzyrodzone moce, niczym bohaterowie uniwersum Marvela (to ostatnio bardzo powszechne). Harry Hole jest zwykłym człowiekiem – ma swoje demony i problemy. Pozostaje przy tym po prostu świetnym policjantem. Nie jest również jak Joanna Chyłka ze słynnej polskiej serii, która to po mocno zakrapianych wieczorach, rano puszcza pawia i z czystym, jak kryształ umysłem idzie do pracy. Hole umie mieć kaca, jak każdy normalny człowiek. Wielki plus dla Nesbø za stworzenie postaci z pozoru szablonowej, która gdzieniegdzie się tym szablonom wymyka. 

Jeśli się czegoś szuka, łatwo jest przeoczyć coś ważnego.

Nie lubię natomiast uczucia, które towarzyszy mi, gdy wymyślę swoje alternatywne rozwiązanie zagadki, a ono okazuje się tym właściwym. Niestety dzieje się tak coraz częściej, co zarazem sprawia, że coraz rzadziej sięgam po kryminały. W tym przypadku było tak samo. Mniej więcej w okolicach setnej strony już wiedziałam. Kilka plot twistów faktycznie sprawiło, że szczerzej otworzyłam oczy i mocno się zdziwiłam, jednak samego zakończenia szybko się domyśliłam. 

Pierwszy śnieg to jednak naprawdę świetny kryminał – mroczny, pełen zagadek, trzymający w napięciu i nie jeden raz zaskakujący. Odniosłam również wrażenie, że jest „skondensowany” i jest to jego zaleta. Chodzi o to, że to, że Nesbø na 50 stronach mieści to, co większość rozciągnęłaby na 200. Dzięki temu 400 stron wystarczyło, aby stworzyć świetną, pełną szczegółów i zwrotów akcji historię z pełnokrwistymi bohaterami, którzy sprawiają, że wydaje się być ona żywa. 

Choć na początku miałam wrażenie, że Pierwszy śnieg to kolejna przeciętnie napisana książka, w której wszelkie zabiegi językowe ograniczają się do zwykłego „był, zrobił, poszedł, wrócił, napił się”, po kilku rozdziałach przekonałam się, że Nesbø umie nie tylko w detektywistyczne historie, ale także w ładne pisanie. W subtelny sposób nawiązuje do popkultury, polityki i aktualnych sobie wydarzeń. Buduje z pozoru proste, suche zdania, które tak naprawdę pełne są emocji. Przemyca istotne szczegóły w taki sposób, żeby nie zwrócić na nie uwagi od razu. A ja lubię, takie historie, w których od samego początku trzeba wytężyć uwagę, bo wszystko może okazać się istotne. Tym bardziej, że kompozycja bywa nieco zaburzona chronologicznie. Ponadto Jo Nesbø dotyka tematu małżeńskich zdrad, nieślubnych dzieci, które wychowują niczego nieświadomi ojcowie.

Może głupotą jest zaczynać cykl od siódmego tomu. Nie wpłynęło to jednak szczególnie na moją ocenę książki. Z całą pewnością wrócę do początku serii i ponownie dam się porwać mrocznym i mroźnym klimatom Skandynawii oraz nietuzinkowemu komisarzowi. 

Podsumowanie:
Autor: Jo Nesbø
Tytuł: Pierwszy śnieg 
Cykl: Harry Hole
Tłumaczenie: Iwona Zimnicka 
Strony: 428
Wydawnictwo:Wydawnictwo Dolnośląskie
Moja ocena: 7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania „Trójka e-pik” organizowanego na blogu Książki Sardegny, kategoria: zimowy tytuł. Czy coś lepiej nadaje się na zimowy tytuł niż skandynawski kryminał? 
0
Podziel się

Jesteśmy istotami nieukształtowanymi i tylko połowicznie wyrobionymi, jeżeli ktoś mądrzejszy, lepszy i bardziej nam miły niż my sami - bo taki właśnie powinien być przyjaciel - nie użyczy nam swej pomocy, by udoskonalić naszą słabą i błędną naturę.

Gdy tylko zdecydowałam się na przeczytanie Frankensteina, od razu zaczęłam się zastanawiać, co napiszę o tej książce. Bo cóż można napisać o książce, która napisana została 201 lat temu, doczekała się już mnóstwa adaptacji i przeróbek, której bohaterowie na stałe wpisali w kulturę, o której wszystko już w zasadzie zostało napisane i powiedziane? Niewiele, niestety. Tym bardziej, że jest to dzieło epoki romantyzmu. Epoki, którą najmocniej znienawidziłam już w czasach szkolnych, a w swojej antypatii utwierdziłam się na studiach. Epoki, do której obiecałam sobie, że już nigdy, przenigdy z własnej woli nie wrócę. Ale wróciłam. Wróciłam i umęczyłam się przy tej historii, jak przy większości szkolnych lektur…

Jeden z wykładowców literatury pozytywizmu powiedział nam kiedyś na zajęciach, że romantyzm jest apoteozą głupoty i nieszczęścia. Pamiętam, jak to zdanie wryło mi się w mózg, bo nad wyraz trafnie i zwięźle określało moje podejście do tej nieszczęsnej epoki i jej dorobku. I choć na początku lektury Frankensteina wydawało mi się, że książka ta nieco odbiega od standardowej romantycznej powieści (w końcu to pierwsza powieść SF!), to po kilku rozdziałach przekonałam się, że się pomyliłam. Tak bardzo się pomyliłam…

Istota ludzka dążąca do doskonałości powinna zawsze zachować spokój i równowagę umysłu i nie dopuścić nigdy do tego, by namiętność albo zachcianki kiedykolwiek go zakłócały. Nie sądzę, żeby dążenie do osiągnięcia wiedzy miało stanowić wyjątek od tej zasady.

Wiktor Frankenstein wiódł wspaniałe życie. Od najmłodszych lat był rozpieszczany i kochany. W jego cudownym dzieciństwie nie było miejsca na smutki i żale, bowiem zewsząd zalewała go miłość i szczęście. Do czasu aż wyjechał z rodzinnego domu na studia, gdzie nauka pochłonęła go bez reszty. Im więcej wiedział, tym bardziej chciał dokonać jakiegoś przełomowego odkrycia, zapisać się na stałe na kartach historii nauki. Jego celem było tchnięcie życia w martwe ciało. I, oczywiście, po wielu próbach i błędach, w końcu mu się udało. To, co stworzył, przeraziło go jednak do tego stopnia, że zwyczajnie przed tym uciekł, pozostawiając swoje opus magnum na pastwę losu. Ten natomiast nie był zbyt łaskawy dla zdeformowanego, nieludzkiego tworu, który – porzucony przez swego stwórcę – musiał wszystkiego nauczyć się sam. 

Mam w sobie wielką miłość, której nie potrafisz sobie wyobrazić. Oraz wielki gniew, który zadziwiłby Cię ogromnie. Jeśli nie zaspokoję jednego... pogrążę się w drugim.


Nie trudno domyślić się, że „czort” (bo tak nazywał swoje dzieło Wiktor) w końcu odnalazł swojego stwórcę i kazał mu stworzyć równie odrażającą towarzyszkę swojej niedoli. W przeciwnym razie zagroził, że skarze Wiktora na największe cierpienia, odbierając mu to, co daje mu szczęście. Wszyscy dobrze wiemy, jak ta historia się skończyła. 

Frankenstein to typowa powieść romantyczna, w której każdy bohater jest głupszy od poprzedniego. Bo przecież ta historia wcale nie musiała zakończyć się w ten sposób. Nigdy nie zrozumiem pobudek, jakimi kierowali się romantycy, dokonując najważniejszych życiowych wyborów. Ich bohaterowie także błądzą jak dzieci we mgle, choć rozwiązanie ich problemów jest tak proste, że aż infantylne. Ale po co? Jak można swoją głupotę schować pod kocykiem utkanym z pięknych, długich i poetyckich zdań, z plastycznych opisów zapierającej dech w piersiach przyrody i przyozdobionym haftem z największych i niewyobrażalnych cierpień, jakie na nich spadają. Tak. Mam wrażenie, że w romantyzmie nie było miejsca na szczęście i spełnienie. A z drugiej strony wydaje mi się, że romantycy byli szczęśliwi i spełnieni właśnie wtedy, gdy najwięcej cierpieli. Jak nie mieli powodu do cierpienia, to… to właśnie stawało się powodem ich nieszczęścia. I to wszystko, Proszę Państwa, odnajdziecie we Frankensteinie. 

I cóż z tego, że człowiek może pochwalić się tym, iż posiada subtelne uczucia znacznie wyższego rzędu niż te, które obserwujemy u zwierząt, skoro to tylko bardziej komplikuje i utrudnia mu życie? Gdyby nasze podniety ograniczały się tylko do głodu, pragnienia, pożądania, moglibyśmy być niemal zupełnie wolni. Ale tak przez byle wiatr, co zawieje, czy byle słówko lub scenę, którą nam ono przywodzi, coś się w nas żywo porusza

Nie mogę powiedzieć, że Frankenstein to książka zła. Gdyby taka była, nie stałaby się „nowożytnym mitem”, nie żyłaby do tej pory w świadomości wszystkich ludzi. Mary Shelley napisała tę książkę, mając zaledwie 19 lat, zafascynowana dorobkiem naukowym swojej epoki, zainspirowana przedwczesnym macierzyństwem oraz twórczością Shelley'a (swojego męża) i Byrona. Frankenstein to kawał świetnej historii o twórcy, który nie udźwignął ciężaru swojego dzieła, o naukowcu, który nie potrafił poradzić sobie z konsekwencjami wielkiego odkrycia, które w końcu go zniszczyło. Mnie po prostu mierzi gdzieś tam w środeczku ten cały romantyzm i pseudopatetyczny język, którym romantycy się posługiwali. 

Narracja we Frankensteinie poprowadzona jest bardzo ciekawie, w typowo romantyczny sposób. Rozpoczyna się od części epistolarnej, w której poznajemy listy angielskiego żeglarza Roberta Waltona pisane do jego siostry z naukowej podróży. W czasie jej trwania załoga ratuje i przygarnia staruszka, który gdy tylko odzyskuje siły, opowiada Robertowi swoją historię. Tym człowiekiem jest właśnie Wiktor Frankenstein. Gdy zaczyna się jego opowieść, narracja zmienia się. Nadal jest ona pierwszoosobowa, jednak narratorem jest Wiktor. Aż do momentu, w którym spotyka się on ze swoim „czortem”. Wtedy głos zostaje oddany jemu. Stworzenie opowiada swoją historię, a później znów obserwujemy bieg wydarzeń oczami Frankensteina. Historię zamykają kolejne listy Roberta do Małgorzaty. Choć w dzisiejszych czasach takie zabiegi kompozycyjne raczej się nie pojawiają, to na początku XIX wieku były bardzo popularne. Język, jak na romantyzm przystało, jest piękny, poetycki i kwiecisty, rzewny i pełen łez oraz cierpienia. Nie można jednak odmówić mu plastyczności, bo w opisy przyrody romantycy umieli (i to jak mało kto!). Frankenstein jest książką raczej ubogą w dialogi (całe szczęście!). Przeważają natomiast monologi bohaterów, które odzwierciedlają ich cierpiący stan ducha. 

Och, Frankensteinie i czorcie! Czymże są wasze wszystkie cierpienia, w porównaniu z tymi, które ja przeżyć musiałam, poznając Wasze żałosne losy? 

I tym akcentem zakończę swój wywód. Więcej po żadną romantyczną powieść nie sięgnę. Ani poemat. Ani zbiór poezji. No, chyba że…

Podsumowanie:
Autor: Mary Shelley
Tytuł: Frankenstein
Tłumaczenie: Henryk Goldmann
Rok wydania: 1989
Strony: 205
Wydawnictwo:Wydawnictwo Poznańskie  
Moja ocena: 6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania „Trójka e-pik” organizowanego na blogu Książki Sardegny. Kategoria: walentynkowe motywy. Wybrałam Frankensteina, bo nie chciałam zwykłego romansidła. Z deszczu pod rynnę. Mimo wszystko uważam, że taki klasyk warto znać. I jestem z siebie dumna, że przebrnęłam (pani od polskiego też byłaby dumna!). Choć łatwo nie było, a mąż co rusz pytał mnie: czego ty tak tam stękasz nad tą książką?! A tak. Bo, cholera, czasem se lubię postękać. 
0
Podziel się

Ależ mamy w tym miesiącu zupełnie nieksiążkowy, ale za to niezwykle wdzięczny i smaczny temat! Będziemy mówić o jedzeniu, a konkretnie o naszych ulubionych smakach! Nie będę ukrywać, że jest to jeden z moich ulubionych tematów. 

Należę to tej szczęśliwej grupy osób, które mają w żołądku czarną dziurę. Mogę wrzucać w siebie tony jedzenia, słodyczy i wszystkiego. O każdej porze dnia i nocy. I nadal bez problemu mieszczę się w jeansy z podstawówki, a moja waga przekroczyła 40 kg tylko wtedy, kiedy byłam w ciąży (uprzedzam pytania – nie, nie jestem chora, po prostu tak mam. Możecie zazdrościć :)). 


Herbata

To jest mój napój życia. Herbatę pochłaniam w ilościach hurtowych. Każdą. Czarną, białą, zieloną, owocową. Biorę wszystkie. W każdej ilości. Od herbaty rozpoczynam swój dzień, z herbatą go kończę. Z herbatą czytam książki, z herbatą o książkach piszę. Piję ją, oczywiście, nawet teraz, pisząc ten post. Kawa może dla mnie nie istnieć. I choć oddałabym duszę za zieloną herbatę z jaśminem lub mandarynką, to najczęściej sięgam po zwykłą czarną z cytryną. U nas w domu panuje taka niepisana zasada, że może zabraknąć chleba czy masła, ale herbaty i cytryny nigdy! I ziemniaków, ale to już działka mojego Ślubnego.  

Pizza

Pizzę uwielbiam każdym atomem swojego ciała. Pizzę mogę jeść codziennie (czego mój Ślubny zrozumieć nie może, bo on to tylko ziemniaki). Ale... to musi być dobra pizza. Nie będę zachwycać się pizzą, tylko dlatego, że jest okrągła i ktoś powrzucał na nią jakichś składników. O nie! PIZZA MUSI BYĆ DOBRA. A, niestety, coraz rzadziej można na taką trafić. Mam swoje ulubione restauracje (jedna z nich jest nawet u mnie na wsi!), gdzie nigdy się nie zawiodłam i pizzę jadam tylko tam (lub stamtąd, gdy zamawiam do domu). Obok idealnego ciasta, najważniejsze są składniki. Jestem minimalistką także pod tym względem, więc zwykle jadam po prostu capriciose (ser, szynka, pieczarki), od czasu do czasu pozwalając sobie na szaleństwo w postaci dodatkowej cebuli czy papryki. 

Makaron

Kocham miłością nieskończoną. Kocham makaron bardziej niż jakiekolwiek inne jedzenie występujące na tej planecie (tego mój Ślubny też nie rozumie, bo on to tylko ziemniaki). Kiedyś byłam we Włoszech na wycieczce. Nie przywiozłam sobie żadnych pamiątek, bo wszystkie pieniądze wydałam na jedzenie! Prawdziwa historia. Ale nikt nie umie zrobić tak dobrze spaghetti bolognese jak… ja. Poza najpopularniejszym rodzajem makaronu, zajadam się też bez opamiętania tagiatelle ze szpinakiem i suszonymi pomidorami oraz zwykłymi świderkami z najzwyklejszym gulaszem. Gdy jem rosół, to jem raczej makaron z rosołem. Gdy jem pomidorową, to jem raczej makaron z dodatkiem pomidorowej, itd. Ba! Jestem szczęśliwa nawet wtedy, gdy jem po prostu suchy makaron bez niczego (a już taki lekko podsmażony na samym masełku!). 

Nierzadko doskwiera mi deficyt makaronowy, bowiem mój Ślubny to tylko ziemniaki, więc chcąc zjeść spaghetti muszę gotować dwa obiady. A zrobienie mojego idealnego sosu jest dość czasochłonne. Gdy bardzo brak mi makaronu w życiu, zwyczajnie zadowalam się chińską zupką. Lepszy wróbel w garści… 

Steaki

Jeszcze niespełna trzy lata temu, nie wiedziałam, czym jest steak. Na myśl o krwistym mięsie nie czułam raczej ekscytacji. A potem mój mąż zabrał mnie na pierwszą randkę do restauracji. Makaronu nie zamówię, bo wciąganie klusek bywa mało seksowne, pizza raczej też odpada w przypadku romantycznej kolacji. Zostałam więc przy greckiej sałatce, a on zamówił krwisty steak. Ta krew na tym talerzy też raczej nie była seksowna. Widząc mój wzrok, zapytał, czy w ogóle kiedyś próbowałam. Nie próbowałam. Aż do wtedy. Uwierzcie mi, że miałam ochotę wrzucić tę sałatkę do kosza i iść zamówić steaka. Od tej pory zawsze, gdy jesteśmy w restauracji, jem krwistą wołowinę. Choć oboje jesteśmy zgodni co do tego, że ja opanowałam przyrządzanie tego dania do perfekcji. 

Sery

Ser uwielbiam w każdej postaci. Szczególnie umiłowałam sobie chrupki serowe potocznie zwane u nas w domu chrupkami-śmierdziuszkami. Sery kocham jednak w każdej postaci. Normalne, pleśniowe, topione, półtopione, białe, na ciepło, na zimno… Nachosy serowe z serowym dipem to jedna z tych przekąsek, których nie odmawiam nigdy. Nie zważam nawet na czającą się na mnie zgagę. Za sery mogę życie oddać tak szczerze, jak mój Ślubny za ziemniaki. 

Kisiel/owoce leśne 

Zacznę od kisielu, który jest moim najlepszym przyjacielem i towarzyszem długich zimowych wieczorów. Nie jem zbyt wielu słodyczy, żyć mogę bez czekolady i innych łakoci. Kisiel zastępuje mi wszystkie słodkości. Szczególnie ten o smaku owoców leśnych. 
A skoro już jesteśmy przy leśnych owocach, to jest to w ogóle jeden z moich ulubionych smaków: soki, syropy, herbaty, dżemy. Gdy mam wybór, zawsze wybieram owoce leśne! 

Udało się jakoś dobrnąć do końca tego postu. Moje ślinianki są na wykończeniu, cud wielki, że się nie odwodniłam, bo zaśliniłam całą klawiaturę. W międzyczasie zamówiłam też pizzę. Idę więc teraz ślinić szybę w oczekiwaniu na dostawcę. 

Pozdrawiam Was kochani! Idźcie zjeść coś dobrego! 
0
Podziel się

Zwykle nie czytam poradników. Na swoim koncie mam może dwa, trzy tytuły z tego gatunku (z czego tylko jeden – Ciężarówką przez 9 miesięcy Kaz Cooke – coś wniósł do mojego życia). Ostatnio jednak dużo eksperymentuję i coraz częściej sięgam po nowe literackie doświadczenia. Dlatego właśnie sięgnęłam po Odnaleźć sisu Katji Pantzar. Wciąż szukam nowych wrażeń. A poza tym jestem fanką skandynawskiego praktycznego minimalizmu i oczekiwałam, że właśnie taki sposób na szczęście znajdę w tej książce. 

Odnaleźć sisu nie jest poradnikiem typowym. Przypomina bardziej pamiętnik autorki, która po zdiagnozowaniu u siebie depresji, postanawia zmienić otoczenie i na rok przenieść się do Finlandii, skąd pochodził jej ojciec. Tam uczy się nowego życia – nordyckiego, praktycznego życia, które ją zachwyca. Katja odnajduje bowiem szczęście w jeździe na rowerze, morsowaniu, zbieraniu jagód i grzybów, w saunie i zdrowym, zbilansowanym odżywianiu. Nic więc dziwnego, że Katja postanawia zostać w Finlandii na stałe, kształtować i wzmacniać swoje sisu oraz dowiedzieć się, czym właściwie ono jest. I dlaczego Finowie uczynili z niego swoją narodową cechę…

Czym zatem jest owo sisu? Katja Pantzar, szukając odpowiedzi, rozmawia z naukowcami zajmującymi się badaniem tego „zjawiska” oraz ze zwykłymi Finami, z którymi spędza czas na co dzień. Każdy ma jednak swoją teorię na temat tego czym jest sisu. Można go jednak określić jako:

Wyjątkowy rodzaj fińskiej wytrzymałości, niepoddawania się w obliczu wyzwań, obojętnie małych czy dużych, postawa, którą każdy może w sobie rozwinąć.

Mamy zatem książkę, w której blisko dwieście stron poświęconych jest zaletom morsowania, codziennej, niezależnej od pogody jazdy na rowerze, zdrowego odżywiania, korzystania z sauny i kontaktu z naturą. Powiem więcej. W Odnaleźć sisu Finlandia przedstawiona została jak utopia, ziemia obiecana, w której szczęście leje się z nieba. Aby być człowiekiem szczęśliwym wystarczy tylko zbierać jagody w lesie, wykąpać się w środku zimy w morzu i pobiec na saunę. A! Nie możemy także zapomnieć o odstawieniu samochodu do garażu i wybraniu roweru. Codziennie. Deszcz ze śniegiem nie powinny stanowić przeszkody. Wystarczy przecież mieć odpowiednie spodnie i jazda! Czyste, płynne szczęście. Dwieście stron, proszę Państwa. 

Żeby było zabawniej, autorka kończy swój wywód słowami: 

Morsowanie i całoroczna jazda rowerem nie musi wszystkim pasować. To jedna z kluczowych cech sisu: ten szczególny duch wytrzymałości honoruje niezależność i autonomię – chodzi o to, by być scenarzystą własnego sisu. 

Poważnie? Właśnie przeczytałam dokładnie 188 stron na ten temat, żeby dowiedzieć się, że ogólnie mogę robić wszystko? Wystarczy, że stawię czoła przeciwnościom i swojej niechęci? Czyli wystarczy, że wyprasuję w końcu to całe pranie, które od kilku dni na mnie czeka? Bo to aktualnie jest moja największa przeciwność. I naprawdę bardzo nie chcę tego robić. I chyba wolałabym pojechać do pracy rowerem w tę śnieżycę. 

Ale nie jest tak, że ta książka nie ma żadnych zalet. Wręcz przeciwnie. Jest kopalnią informacji dla ludzi, którzy faktycznie lubią jeździć rowerem i chcą robić to niezależnie od pory roku. Jest także kopalnią porad dla początkujących morsów. Można z niej dowiedzieć się również o życiu w Finlandii, systemie szkolnictwa czy służbie zdrowia i to naprawdę robi wrażenie. Katja Pantzar zawarła w swojej książce wiele naprawdę ciekawych wyników badań, rozmawiała z interesującymi ludźmi. Mnie po prostu nie do końca podoba się idea pisania książki, w której pewne rzeczy powtarza się w kółko i do znudzenia. To chyba właśnie dlatego nie lubię poradników. A tutaj dochodzi jeszcze idealizowanie, odrzeczywistnianie wręcz życia w Finlandii. 

Dziwi mnie także zatrważająco zła redakcja. Jak by nie patrzeć Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego jest wydawnictwem naukowym i coś takiego nie powinno mieć miejsca. Żebym nie była gołosłowna, przytoczę kilka przykładów. 

  • Gdy dorastałam, byłam przyzwyczajona do tego, że pigułki – czy to na receptę czy bez – stanowią szybki sposób na rozwiązanie niemal każdego problemu, zarówno, jak i psychologicznego. (str. 149)
  • (…) staraj się, żeby posiłek był złożony w połowie z warzyw (…) – w jeden czwartej z ziemniaków (…) – i w jeden czwartej z białka (…). (str. 111)


Niestety takich „kwiatków” jest naprawdę sporo. Zdarzało się, że niektóre zdania czytałam kilkakrotnie (a nawet na głos!), ale nie mogłam znaleźć w nich sensu, znaczenia. 

Nie wiem dlaczego, ale Odnaleźć sisu pozostawiła mnie w wyjątkowo świetnym nastroju i mimo wszystko bawiłam się dobrze podczas lektury. Bardzo podobały mi się również urocze ilustracje Pawła Sepielaka. Aż mnie ręka swędziała, tak chciałam złapać za kredki i pokolorować! Cudo!

Choć bez wątpienia w tej całej filozofii sisu jest COŚ, mi chyba jednak bliżej do hygge, jej bezpretensjonalnego komfortu i kaszmirowych skarpetek. 

Podsumowanie:
Autor: Katja Pantzar
Tytuł: Odnaleźć sisu. Fiński sposób na szczęście przez hartowanie ciała i ducha
Tłumaczenie: Magdalena Rabsztyn-Anioł
Strony: 206
Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 
Moja ocena: 5/10

0
Podziel się
Starsze posty Strona główna

Obserwuj

  • facebook
  • instagram
  • googleplus
  • pinterest

Popularne posty

  • Morderstwo, romans i pies – „Morderstwo w Hotelu Kattowitz” [recenzja]
    Czy może być coś lepszego niż dobra lektura po wykańczającym, nad wyraz intensywnym czasie? Czy istnieje lepszy sposób na odpoczynek po ż...
  • Sekrety to kłopot, może największy kłopot ze wszystkich – „Pudełko z Guzikami Gwendy” [recenzja]
    Sekrety to kłopot,może największy kłopot ze wszystkich.Obciążają umysł i zajmują miejsce na świecie. Jak byś się zachował, gdybyś miał...
  • [Matka Polka Recenzentka]: Krótka opowieść o tym, dlaczego moje dziecko będzie opóźnione
    * Witam. Proszę mi wybaczyć śmiałość. Bo widzę że czyta Pani dziecku książki i na siłe chce mu Pani ksiazki zaszczepic. Chcialbym się Pani ...
  • Są inne Annapurny w życiu człowieka – „Annapurna” [recenzja]
    Ach, jak ja kocham góry! Trampeczki, plecaczek i jazda! Na koniec grzaniec luz zimne piwo – w zależności od pory roku. Choć góry wolę ...
  • ...nie jestem człowiekiem, jestem nikim, nie ma mnie, nie istnieję – „Król” [recenzja]
    Długo zastanawiałam się, jak w ogóle zacząć tę recenzję. Zacznę więc szczerze.  Czytając  Króla  Szczepana Twardocha, nie mogłam oprzeć...

Archiwum bloga

  • ▼  2019 (19)
    • ▼  kwietnia (1)
      • Morderstwo, romans i pies – „Morderstwo w Hotelu K...
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2018 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (6)
    • ►  października (1)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2017 (7)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2016 (10)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (1)

Autorzy

Marta Kisiel (7) Remigiusz Mróz (5) Jakub Małecki (4) Aneta Jadowska (3) Stephen King (3) Wojciech Klęczar (3) Artur Laisen (2) Daniel Keyes (2) Donna Tartt (2) John Irving (2) Krzysztof Bonk (2) Rafał Cuprjak (2) Rafał Niemczyk (2) Robert McCammon (2) Ahsan Ridha Hassan (1) Alice Sebold (1) Dawid Kain (1) Elizabeth Adler (1) Gabriele Clima (1) Jo Nesbø (1) Jonathan Carroll (1) Katarzyna Rupiewicz (1) Marta Galewska-Kustra (1) Marta Obuch (1) Mary Shelley (1) Maurice Herzog (1) Monika Kassner (1) Paulina Wróbel (1) Richard Chizmar (1) Richard Morgan (1) Robert Szmidt (1) Szczepan Twardoch (1)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Copyright © 2016 białe mebelki

ThemeXpose & Blogger Templates