Miłość, przyjaźń, niezłomność i... nadzwyczajnie patchworkowa rodzinka – „Małe Licho i tajemnica Niebożątka” [recenzja]


Pamiętam ze swojego dzieciństwa okres wielkich oczekiwań na premiery kolejnych książek z serii o Harrym Potterze. Pamiętam, jak ten mały czarodziej obudził we mnie miłość do czytania. Od tamtego czasu nie było takich wakacji, których nie rozpoczęłabym lekturą wszystkich części Harry'ego Pottera, po których następował maraton filmowy. I za każdym razem jest tak samo – tak samo magicznie, tak samo niesamowicie. I wiecie co? Bardzo możliwe, że nasze dzieci będą z taką samą miłością i zaangażowaniem zaczytywać się w historiach o małym aniołku z alergią na pierze i jego radosnej ekipie, która to z książki na książkę wciąż się powiększa. Życzyłabym tego sobie i życzyłabym tego Marcie Kisiel. 

Świat byłby niepełny, gdyby żyli na nim sami zwyczajni ludzie. Zwyczajni ludzie robią mnóstwo zwyczajnych rzeczy, bez których nie umielibyśmy żyć. Ale to dziwni ludzie wspinają się na najwyższe szczyty gór, latają w kosmos, patrzą godzinami w gwiazdy. Przekraczają granice światów... albo zdrowego rozsądku. Albo piszą książki.

Małe Licho i tajemnica Niebożątka to kolejna po Dożywociu, Sile Niższej i Szaławile opowieść z uniwersum Lichotki i okolic. Ta jednak dedykowana jest przede wszystkim dzieciom (tym nieco większym), ale zapewne przypadnie do gustu także dorosłym, szczególnie fanom Ałtorki. 

Niebożątko, Bożek, Bożęty… Ten dziewięciolatek nie tylko imię ma niezwykłe. Na ogół rzecz biorąc, niezwykłe ma wszystko, poczynając od ojca – seryjnego samobójcy zakochanego w romantycznej poezji oraz robótkach ręcznych, poprzez nietuzinkową rodzinkę i zasmarkanego anioła stróża, aż po swoją wielką tajemnicę. Tajemnicę, której strzeże, jak największego skarbu, jak wielofunkcyjnych chrabąszczy. Tajemnicę, która wkrótce może wyjść na jaw, bowiem wujek Konrad zarządził, że Bożek idzie do normalnej szkoły… I może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Bożek nie znał za bardzo innego świata niż ten, który od urodzenia go otaczał. Nie wiedział nawet, czym właściwie jest ta cała szkoła. Nie rozumiał, po co mu ten cały świat. I Licho też nie rozumiało. Tym bardziej, że to wydarzenie zmieniło tak naprawdę wszystko…

Małe Licho i tajemnica Niebożątka to pełna ciepła i miłości opowieść o tym, co jest w życiu dzieci  (i nie tylko!) najważniejsze. Marta Kisiel zauważa i porusza naprawdę istotne dla dziecka problemy – brak rodzica, obojętność dorosłych, brak zrozumienia i akceptacji czy fakt wielkiego wydarzenia, jakim bez wątpienia jest pójście do szkoły. Uczy także tolerancji i pokazuje, że bycie innym wcale nie jest złe, że bycie innym to tak naprawdę bycie kimś wyjątkowym. To wszystko sprawia, że opowieść ta, choć dedykowana dzieciom, jest bardzo dojrzała i pozbawiona infantylności, którą można przypisać większości tego typu książek. Mało tego! Małe Licho to książka pełna grozy, którą podkreśla romantyczna ballada J. W. Goethego Król Elfów, towarzysząca Niebożątku niemal od narodzin. 

Nie byłabym sobą, gdybym nie rozpłynęła się właśnie w tym momencie nad językiem, co uczynić zamierzam. Małe Licho napisane jest językiem prostym, a zarazem bogatym. Ałtorka nierzadko używa słów, które dla dziecka mogą być niezrozumiałe. Po co? A pewnie po to, żeby dziecko zapytało: mamo/tato, a co to jest abdykacja? (Trochę to sadystyczne ze strony Marty Kisiel – jakby dzieci zadawały za mało pytań z gatunku: a co to jest? a po co? a to, co to jest?). To właśnie sprawia, że książka ta edukuje, naprawdę edukuje, wzbudza ciekawość i chęć rozumienia. Nie zabrakło tu również zabawy słowem, zabawy formą i w ogóle żadnej zabawy w Małym Lichu nie zabrakło.

Jeden z moich ulubionych fragmentów Małego Licha to ten, w którym Ałtorka opisuje beztroski czas lata, niczym nieskrępowanej zabawy. Ach, jak ja uwielbiam takie opowieści! To słońce, ten czas ciągnący się w jego promieniach, jak cukierki krówki, te zabawy, wygłupy, czysta, dziecięca radość. To jest to, za czym tak bardzo się tęskni, gdy jest się już dorosłym... 

Stary dom ożywał i zaczynał się ten najwspanialszy ze wszystkich czas. Czas długich i ciepłych dni, czas okien otwartych na oścież, czas buszowania po ogrodzie, podjadania owoców prosto z krzaczka, tarzania się w świeżo skoszonej trawie (dopóki mama nie zobaczyła plam na ubraniach), czas szaleństw w stawie, nocowania w namiotach i jedzenia pieczonych ziemniaków prosto z ogniska, chociaż parzyły język i palce.

Małe Licho i tajemnica Niebożątka wciąga, bawi, śmieszy, straszy, wzrusza i uczy. Pokazuje pewne rzeczy nie tylko dzieciom, ale zauważa także to, na co dorośli powinni zwrócić uwagę. Czego więcej chcieć od książki dla dzieci? Może kilka naprawdę wyjątkowych ilustracji? A proszę bardzo! Paulina Wyrt wykonała kawał naprawdę zachwycającej roboty. Jej ilustracje (a dużo ich tutaj, oj dużo!) są  po prostu przepiękne, oddają klimat historii i pomagają młodszym czytelnikom sobie ją lepiej wyobrazić.

Ja osobiście w Małym Lichu odnalazłam to, za co wiele lat temu pokochałam Harry'ego Pottera. Odnalazłam miłość, przyjaźń, wiarę. Odnalazłam akceptację, tolerancję i grozę. Żadnej innej książce wcześniej nie udało się dotknąć tej części mojej świadomości tak wyraźnie, jak przed wieloma laty zrobiła to Rowling. Marta Kisiel naprawdę to zrobiła, za co jestem jej ogromnie wdzięczna.

Podsumowanie:
Tytuł: Małe Licho i tajemnica Niebożątka
Ilustracje: Paulina Wyrt
Dla dzieci: +10 lat
Strony: 204
WydawnictwoWilga – GW Foksal
Moja ocena: 10/10

Sylwia Słupianek