Garstka wszystkiego i trup – „Trup na plaży i inne sekrety rodzinne” [recenzja]


Kogo nie pociągają spacery po plaży, szum morza i wiatr we włosach? Kto nie lubi usiąść na piasku i podziwiać zachodzącego słońca, wpatrując się w miejsce, w którym niebo spotyka się z wodą? Może ktoś, kto któregoś poranka odnalazł trupa? Choć nie, Madzi Garstce nawet tajemniczy denat odbijający się od falochronu nie zepsuł tej przyjemności.

Magdalena Garstka, po skończonych studiach, postanawia wrócić do rodzinnej Ustki, nie mając dalszych planów na swoje życie. Podejmuje pracę w rodzinnym pensjonacie kierowanym przez babcię Marię oraz w kawiarni Vincent. Pewnego poranka, podczas swoich codziennych spacerów po plaży, dokonuje niecodziennego znaleziska. Zauważa bowiem mężczyznę bezwładnie niesionego falami. Diagnoza jest jednoznaczna – trup. Madzia postanawia powiadomić więc odpowiednie służby, jednak na własną rękę także rozpoczyna swoje śledztwo. Tym bardziej, że ów denat okazuje się być zaginionym gościem pensjonatu Garstków... 


Madzia, ciekawski, domorosły detektyw, podąża za tropami, odtwarzając ostatnie kroki tajemniczego trupa i robi to, oczywiście, lepiej niż policja. Jednak tajemnica pływającego ciała to tylko początek. Jej śledztwo odkryje przede wszystkim rodzinne tajemnice, o których do tej pory każdy bał się mówić głośno. 

Madzia Garstka to bohaterka, której po prostu nie da się nie lubić – typowa przedstawicielka współczesnego pokolenia, z ciętym językiem, poczuciem humoru, głową na karku i brakiem pomysłu na swoje życie. To właśnie jej osoba sprawia, że nie da się także nie lubić całej powieści. Ta z kolei nie pozwala się od siebie oderwać, kusząc pięknymi opisami usteckiej przyrody, wiszącymi w powietrzu tajemnicami i ciepłym rodzinnym klimatem. Trup na plaży i inne sekrety rodzinne to pełna humoru, ciepła i wzruszeń, lecz także podszyta tragediami i bólem, opowieść o rodzinnych więziach, o szukaniu swojego miejsca na ziemi, o tym, co tak ważne, a tak skrzętnie ukrywane

Dawno nie miałam tak, żebym przeczytała książkę w ciągu jednego dnia. Trup na plaży... pochłonął mnie jednak tak bardzo, że wprost nie mogłam się od niej oderwać (oczywiście nie bez zasługi Pokurcza, który przez cały dzień, jak aniołek, bawił się na kocu swoimi zabawkami :D). I choć bawiłam się wybornie z Madzią Garstką w Ustce, czegoś mi w tej powieści zabrakło. Nie fabularnie, na pewno nie. Są to raczej braki z gatunku tych językowych. Tak, jestem fanką prostoty, jestem fanką potocznego języka, w książkach, które tego wymagają, jednak u Jadowskiej to wszystko było zbyt proste, lekko za mocno infantylne. Niektóre dialogi brzmiały nienaturalnie, przez co gubił się gdzieś zawarty w nich żart

Trup na plaży i inne sekrety rodzinne to pierwsza z gatunku kryminału powieść Anety Jadowskiej uważanej za królową polskiego urban fantasy (nie do końca mój gatunek, więc było to moje pierwsze spotkanie z autorką). Pierwsza, ale nie ostatnia, bowiem Jadowska w jednoczęściowe nie umie, zatem Trup na plaży... otwiera niezwykle ciepłą i ciekawie zapowiadającą się serię o Garstce z Ustki. I ja po kolejne części z pewnością i wielką ochotą sięgnę. 

Podsumowanie:
Tytuł: Trup na plaży i inne sekrety rodzinne
Strony: 301
WydawnictwoSQN
Moja ocena: 6/10

Sylwia Słupianek