Czy ja w ogóle jestem kobietą? – „Spotkanie w Wenecji” [recenzja]


Czy ja w ogóle jestem kobietą? Takie pytanie zadaję sobie za każdym razem, kiedy sięgam po jakąkolwiek pozycję z literatury typowo kobiecej, czyli w sumie rzadko, bo katować się nie lubię. W ramach poszerzania swoich literackich horyzontów postanowiłam jednak sięgnąć po takową książkę, którą zarekomendowała mi Pani Bibliotekarka. Tym bardziej, że blurb raczej mnie zachęcił. 

„Jestem w niebezpieczeństwie. Musisz mi pomóc. Błagam spotkaj się ze mną w Wenecji”. Właścicielka paryskiego antykwariatu jest zaskoczona rozpaczliwym telefonem od obcej kobiety. Tym bardziej że nieznajoma twierdzi, że wie coś o jej narzeczonym, który dzień przed planowanym ślubem zniknął bez słowa wyjaśnienia… Z niepokojem, ale i z nadzieją Preshy wyrusza do Wenecji. Nie podejrzewa, że została uwikłana w sieć kłamstw, podstępów i zbrodni.

Taki oto zaraz fabuły znalazłam z tyłu książki. Uwierzyłam więc, że nie będzie tak źle, że to może nie będzie zwyczajny romans, że te thrillerowe wątki sprawią, że będę się świetnie bawiła. Och, jakże się pomyliłam. Znów się pomyliłam. Spotkanie w Wenecji Elizabeth Adler jest bowiem niczym innym jak zwyczajnym romansidłem pełnym bohaterek, których naprawdę nie potrafię zrozumieć (choć bardzo się starałam!), sztampowych kreacji czarnych charakterów i jednego cudownego mężczyzny. I chyba niedługo stracę zaufanie do bibliotekarzy! 

Sylwia Słupianek