...nie wiedzieć tego wszystkiego, nie znać tych myśli i słów – „Nikt nie idzie” [recenzja]


Borykająca się z ogromną samotnością Olga zauważa na przystanku tajemniczą postać – ni to chłopca, ni mężczyznę, który uporczywie powraca do niej w myślach. Aż do pewnego dnia, w którym tragiczne wydarzenie krzyżuje losy tej osobliwej dwójki. Jak się okazuje, Dzik (bo tak w myślach nazwała go kobieta) jest nie tylko równie samotny, ale także zamknięty we własnym świecie. Oboje wyalienowani, oboje bez nadziei spotykają się, aby w pewien nietuzinkowy sposób sobie pomóc. 

Jakub Małecki w swojej najnowszej powieści Nikt nie idzie opuszcza polską prowincję i umiejscawia bohaterów w wielkim mieście. Miasto to po brzegi wypełniają przeróżne uczucia, na czele których staje samotność. Jednak nie jest to takie miasto jak u Jakuba Żulczyka – żyjące własnym życiem i pożerające ludzi. Tutaj Warszawa i jej ogrom stają się jedynie tłem dla hermetycznych wydarzeń

Kolejnym novum jest fakt, że Małecki ograniczył swoją historię do zaledwie kilku lat, a nie jak poprzednio – wielu pokoleń. Skupił się zaledwie na czwórce bohaterów: Marzenie, Klemensie, Oldze i Igorze. Ich historie krzyżuje w niesamowity sposób i sprawia, że stają się one niezapomniane.

Największą zaletą Nikt nie idzie jest bez wątpienia narracja, poprowadzona także w inny niż dotychczas sposób. Pocięte, porozsypywane wspomnienia i historie oraz zaburzona chronologia prowokują czytelnika do samodzielnego odkrycia i poukładania prawdziwego biegu wydarzeń. A ja uwielbiam takie narracyjne zabiegi. Każdy rozdział coraz bardziej przybliżał mnie do bohaterów, każde wspomnienie sprawiało, że coraz bardziej się z nimi zżywałam. Trudne emocje, niezwykle trudne życiowe sytuacje i wszechobecna, dominująca samotność, kilka niedopowiedzianych słów, zawieszonych gestów, niedokończone historie bliskich sobie ludzi i ogromna tęsknota – to wszystko Jakub Małecki opisał zwyczajnie, prosto, po ludzku i niezwykle autentycznie. A gdzieś w tle wciąż cicho i subtelnie gra muzyka. 

Nikt nie idzie to powieść bez wątpienia wciągająca. Hipnotyzująca wręcz i niepozwalająca się od siebie oderwać. Dodatkowo urzeka subtelną symboliką, która daje do myślenia i pozwala na różnego rodzaju interpretacje. 

Nie jest to jednak książka wolna od wad. Największą, jaką mogę jej zarzucić jest wtórność. Choć z jednej strony jest to coś nowego w wykonaniu Jakuba Małeckiego, choć inna jest koncepcja i narracja, brak jakiegokolwiek ocierania się o magiczny realizm, Nikt nie idzie tak bardzo przypomina swoje poprzedniczki. Ponownie mamy bohatera innego, upośledzonego, wyalienowanego, po raz kolejny kobiety zamknięte są w swoim nieszczęściu i pogodzone ze swoim losem, który chciałby przecież zmienić, znów wszystko jest takie melancholijne i smutne. Małecki po raz kolejny pokazuje świat, w którym praktycznie nie ma nic radosnego, nie ma nadziei na lepsze jutro. A gdy tylko takowa się pojawia, zaraz to jutro ją przegania. 

Gdyby było to moje pierwsze spotkanie z Jakubem Małeckim zapewne byłabym bardziej zachwycona (jak w przypadku Dygotu), bardziej rozpływałabym się nad poetyką tych historii. Jednak patrzenie na świat oczami autora zaczyna zbyt mocno mnie smucić... 

Nie ma jednak wątpliwości, że Nikt nie idzie to książka bardzo dobra, zapadająca w pamięć, pozostawiająca książkowego kaca. To książka, którą naprawdę warto poznać. 

Podsumowanie:
Tytuł: Nikt nie idzie
Strony: 262
WydawnictwoSQN
Moja ocena: 7/10

Sylwia Słupianek